Bycie mamą to wyczerpująca praca. Lista obowiązków zdaje się nie mieć końca, a perfekcja wykonania ma ogromne znaczenie. Jon Lucas i Scott Moore opowiadają o koszmarze, jaki kobiety stwarzają sobie nawzajem przez osądzenie i oceniania własnych osiągnięć. Od czasu „Druhen” kobiece bohaterki nie były tak zabawne i prawdziwe. I choć „Złe mamuśki” to wciąż lekka i prosta hollywoodzka komedia bez większych ambicji, sprawia, że przez chwilę pochylamy się nad matczyną miłością i próbujemy uchwycić jej sens.
Amy (Mila Kunis) jest niezwykle zapracowana, żyje w ciągłym biegu. Poznajemy ją w momencie, kiedy wydaje się, że spadają na nią wszystkie plagi egipskie: niedocenienie w pracy, zdradzający mąż i mściwa przewodnicząca komitetu rodzicielskiego. Ogromna presja, aby być perfekcyjną (Perfekcyjne panie domu nie istnieją!) sięga zenitu, a Amy rzuca ścierką i idzie w tango. Wraz z Carlą (Katrhyn Hann) i Kiki (Kristen Bell) zapija smutki i przyznaje się do popełnianych błędów.
„Złe mamuśki” stają się pełne śmiechu i radości ku pokrzepieniu serc wszystkich zmęczonych mam. Pozytywna energia aktorek sprawia, że przerysowane sceny i podkręcone nastroje nie powodują zniesmaczenia. A to już duży sukces niewybrednej komedii, szczególnie że twórcy wprowadzają ciekawy temat do społecznego dyskursu. Emancypacja kobiet doprowadziła do zwiększenia ich społecznej roli, a co za tym idzie nadmiaru obowiązków. Reżyserzy szukają złotego środka między perfekcją a swobodą, a pokazywanie skrajnych postaw ma tylko uwypuklić błędne pojmowanie własnej roli.
Trudno jednak doszukiwać się na siłę wyższych celów i ambicji w filmie Lucasa i Moora. Panom przede wszystkim chodzi o wprowadzenia dobrego nastroju i rozbawienie publiczności. A to wychodzi im bardzo dobrze. Podbijanie najbardziej stereotypowych postaw, prezentowanie przekroju mamusiek i wydzielanie ciosów, a przy tym unikanie taniego szyderstw. „Złe mamuśki” stają się komedią pełną gębą – wbrew gatunkowym normom nie wszystkie zabawne sceny zostały zawarte w zwiastunie.
Film pełen damskiej energii jest przede wszystkim pochwałą aspiracji i wybierania własnej drogi w realizowaniu się jako matka, żona czy pracownica. Wydaje się, że „Złe mamuśki” będą jednym z pozytywnych zaskoczeń roku. Sama przyznam szczerze, że byłam nastawiona dość niechętnie do filmowej Amy, dopóki nie zobaczyłam jej walki o własne „ja” w codziennym pędzie.