współautor recenzji: Patryk Kosenda


 – dajemy 4 łapki!

Holenderski film familijny, śledzący przygody grupki zaprzyjaźnionych dzieci. Wesoły i inspirujący czy nudny i żenujący?

Kadr z filmu „Zielona szkoła”.

Martyna: Szablonowa szczęśliwa rodzina wprowadza się do nowego mieszkania. Ośmioletnia Meral dostrzega w swoim nowym pokoju mysią dziurę. Dziewczynka nadaje zamieszkującemu ją gryzoniowi imię i próbuje traktować jak zwierzątko domowe. Kiedy niepożądanego lokatora zauważa też mama, Meral zabiera mysz do szkoły, by ratować ją przed trutką. Zwierze staje się dziecięcym towarzyszem podczas wycieczki szkolnej. Niestety Meral traci pupila na rzecz wygłodniałej sowy. Dziewczynka postanawia wraz z przyjaciółmi odnaleźć mysz.

Patryk: Modelowy odbiorca tego filmu to dziecko w wieku przedszkolnym.

Martyna: No nie wiem. Najpierw matczyny plan unieszkodliwienia myszki, potem porwanie przez drapieżną sowę, w końcu (spoiler alert!) układanie maleńkich kosteczek w mysi szkielet. Trochę to jednak drastyczne. A jednocześnie całość jest do granic możliwości naiwna.

Kadr z filmu „Zielona szkoła”.

Patryk: Z jednej strony „Zielona szkoła” spełnia swoją rolę społeczną. Przekazuje dzieciom wizję świata, w którym nie tyle możliwa jest przyjaźń ponad podziałami, np. rasowymi czy etnicznymi, co jest ona traktowana w jedyny sensowny sposób – jako rzecz naturalna. Bohaterowie filmu śpią w koedukacyjnych pokojach, w wycieczce bierze udział chłopiec na wózku inwalidzkim – są to standardy, które wciąż nie obowiązują w wielu polskich instytucjach edukacyjnych.

Martyna: Ale to aż razi w oczy! Grupę przyjaciół muszą koniecznie tworzyć czarna, latynoska, albinos i niepełnosprawny. Rozumiem zamysł twórców, ale jednopłaszczyznowość realizacji idei zdecydowanie mnie rozdrażniła.

Kadr z filmu „Zielona szkoła”.

Patryk: Co gorsza film nie sprawdza się ani jako kino familijne, ani – tym bardziej – jako kino przygody. Przeciętny, płaski scenariusz nie zachęca małego widza do uruchomienia wyobraźni.

Martyna: Fabułę można właściwie zamknąć w pierwszym akapicie tego tekstu. Jednowymiarowe postacie, wszechobecna sielanka, wszelkie działania zakończone powodzeniem. Infantylne dialogi i – o zgrozo! – partie śpiewane. W pewnych momentach całość zakrawała o parodię, która żenowała mnie tak bardzo, że w końcu aż bawiła. Film w drugiej części staje się uroczy w swej śmieszności.

Patryk: A według mnie elementy musicalowe to jeden z niewielu plusów realizacyjnych. Mogą przypaść dzieciom do gustu. „Zielonej szkole” można jednak postawić chyba najgorszy zarzut, jeżeli chodzi o kino dziecięce – obraz jest po prostu nudny. Przecież Hitchcock mawiał, że „film to życie, z którego wymazano plamy nudy”. Niestety nie w tym przypadku.


Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!

[R-slider id=”2″]

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply