Kobiecy wypad na Florydę, by odciąć się od przeszłości i wkroczyć w nowe, lepsze życie to świetny pretekst do skonstruowania pełnego poczucia humor kina drogi. Co może pójść nie tak? Wiele rzeczy. Ethan Coen w Żegnajcie laleczki żongluje znanymi motywami, dorzuca kilka średnio zabawnych żartów i rozczarowuje tempem akcji.
Żegnajcie laleczki: nieudana podróż na południe
Jamie (Margaret Qualley) to pewna siebie młoda kobieta, która odważnie sięga po swoje. Wychowana w Teksasie nie owija w bawełnę. Mówi prosto z mostu, co z pewnością przynosi jej wiele kłopotów. Znudzona w związku z Suki (Beanie Feldstein) odważnie eksploruje swoje seksualne potrzeby. Nie zamierza za nic przepraszać. Marian (Geraldine Viswanathan) to jej przeciwieństwo. Zapięta pod samą szyję niełatwo angażuje się emocjonalnie. Latami leczy złamane serce. Pewnego dnia podejmuje decyzje, że musi zmienić swoje życie. A wewnętrzną wędrówkę rozpocznie od wyprawy do Tallahassee do cioci. Jamie, po krzykliwym rozstaniu z Suki, nie przepuści takiej okazji. Nie trzeba jej długo powtarzać, a już jest gotowa do drogi. Dziewczyny wynajmują samochód i ruszają przed siebie. Pech chce, że w pojeździe znajduje się tajemnicza przesyłka, a one stają się obiektem zainteresowania szemranych typów.
Żegnajcie laleczki to w sobie wszystkie elementy, które mogą przyciągnąć uwagę. Barwne bohaterki, nośny temat, intrygę, amerykański krajobraz w tle i zbirów, którzy mogą nieźle namieszać. Coen sięga po absurdalne humor. Momentami przekracza granice dobrego smaku. Bawi się konwencją kina drogi i angażuje świetnych aktorów w epizodycznych rolach. Świetnie przerysowany Pedro Pascal jako elegancki właściciel tajemniczej walizki czy konserwatywny senator Matt Damon. To wciąż niewystarczające, gdy fabuła rozchodzi się w szwach, wizyjne wstawki nie mają logicznego podłoża, a rozwiązanie intrygi wywołuje niesmak.
Przeczytaj także: Argylle – tajny szpieg
Quelley i Viswanathan robią, co mogą. Chemia między nimi jest świetna. Widzimy przyjaźń, ale też podskórne dreszcz erotycznego pragnienia. zbudowane na przeciwieństwa przyciągają uwagę i doskonale bawią się swoimi postaciami. Nie zawsze jednak ich żart trafia w punkt. Bywa że błądzą po omacku w otchłani dziwnej wizji reżysera. Lejbijki w podróży w stronę konserwatywnego południa odkrywają wzajemną fascynację. I choć radzą sobie świetnie w obliczu czyhającego na nie niebezpieczeństwa, Coen prowadzi do dziwacznej refleksji, że do pełni szczęścia potrzebne jest im męskie przyrodzenie. Pomimo tego, że w finale reflektuje się, pozwalając Jamie i Marian wyruszyć w stronę zachodzącego słońca bez męskich atrybutów, niesmak pozostaje.
Żegnajcie laleczki to nie udany pastisz, nie zabawna podróż do lat 90. i kilka spalonych żartów. Smutno przyznać, ale Ethan Coen nie sprawdza się jako samodzielny twórca. Thelma i Louise z pewnością nie chciałyby mieć takich następczyń. Po seansie pozostaje niesmak i rozczarowanie. Nie chciałabym ani wybrać się w tę wyprawę, ani znaleźć tej walizki. Chyba już wiadomo, który z braci jest tym zdolniejszym.
daję 4 łapki!