„Uczciwość to dla mnie piękna cecha i staram się nią kierować” – przed premierą filmu „Ostatni Komers” mówi Sandra Drzymalska.
„Ostatni Komers” to debiut reżyserski Dawida Nickela, który opowiada o dojrzewaniu, pierwszych miłościach i rozczarowaniach. Ciekawy portret nastolatków, który nie ocenia i nie moralizuje, ale daje przestrzeń do popełniania błędów. Rozmawiałam z Sandrą Drzymalską filmie, aktorstwie i filmowym drogowskazie.
Spotykamy się przy okazji premiery „Ostatniego Komersu”, ale ostatnio masz bardzo aktywny czas. Na ekranie pojawiły się dwa filmy z Twoim udziałem: „Każdy ma swoje lato” i „Sole”, a także odnoszące sukces na Netfliksie „Sexify”. Spodziewałaś się, że 4 lata po zakończeniu szkoły teatralnej będziesz bardziej skupiona na kinie niż teatrze?
Nie przewidywałam przyszłości. Wszystko to, co teraz się dzieje wokół, było moim marzeniem. Nie pamiętam, żebym myślała o zagraniu w międzynarodowej produkcji, a to się bardzo szybko wydarzyło. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i nieustannie chce się więcej. Jednak ten zawód uczy dużej cierpliwości. Nie będę miała wszystkiego, czego sobie zapragnę, dlatego sporo zostaje jeszcze w sferze moich marzeń. Jestem wdzięczna losowi, że tak mną kieruje.
O tym zawodzie mówi się, że sporo zależy nie tylko od talentu, ale szczęścia i bycia w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.
Ja poznałam jednego odpowiedniego człowieka. To była Nadia Lebik (reżyser obsady – przyp.red.), która bardzo we mnie uwierzyła. Ona jest cudownym reżyserem castingu, ale też fantastycznym człowiekiem. Poznając ją, otworzyły mi się wrota do filmu.
Coraz więcej aktorów mówi o reżyserach obsady.
To są bardzo ważne osoby w kinie. Trzeba mieć niesamowitą intuicję i czułość wobec aktorów. Reżyser castingu wie, że pracuje na żywym organizmie i na emocjach. Musi potrafić rozmawiać z ludźmi. To wciąż niedoceniany zawód, a wymagający sporo czasu i poświęcenia.
Przeczytaj także wywiad z Emmą Giegżno
Castingu też trzeba się nauczyć. A w krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych bardziej skupia się na teatrze, prawda?
Były też warsztaty z pracy z kamerą czy z castingu, ale rzeczywiście krakowska szkoła ma podejście stricte dramatyczne. W dużej mierze skupia się na teatrze, choć pojawiają się też sceny współczesne, które są nieco zbliżone do filmu. W szkole skupialiśmy się na prawdziwości emocji, a to przecież dobrze ogląda się na ekranie.
A co do tej pory dał ci ten zawód?
Nauczył mnie cierpliwości. Aktorstwo to ciągłe czekanie i oczekiwanie na coś. Grając różne role i postaci, odkrywam siebie, ale też poznaję nowych ludzi. Nauczył mnie uważności i wrażliwości na drugiego człowieka. Pamiętam, jak Agnieszka Mandat kiedyś nam powiedziała, że aktor musi być dobrym obserwatorem. Zatrzymałam to w sobie i staram praktykować. Choć od dziecka mam w sobie tę obserwację. Potrafię zapatrzyć się na drugiego człowieka i nie mogę oderwać od niego oczu. Dla mnie życie jest najlepszą szkołą aktorstwa. Poza tym ten zawód pozwala mi się otwierać. Jak tworzę role, staję się innym postaciami. Zakładam inną skórę na siebie i dzieje się coś enigmatycznego. Oddaję coś z siebie, ale też czerpię z danej roli.
Co dałaś z siebie Monice z „Ostatniego Komersu”, a co zyskałaś dzięki niej?
Na pewno jakiś mój bunt, ale też wrażliwość i czułość. Monika jest dość niezależna i myślę, że bardzo silna. W tym filmie grali ludzie młodsi ode mnie, dzięki czemu znowu miałam okazję do obserwacji. Fajnie było patrzeć na Michała Sitnickiego, który jest naturszczykiem, ale bardzo ciekawie budował swoją postać.
Przeczytaj także wywiad z Grzegorzem Zaricznym
Ponownie grasz dziewczynę młodszą od siebie. Nie boisz się, że wpadłaś w taką szufladkę z napisem „specjalistka od ról nastolatek”?
Zawsze powtarzam, że ile mamy ludzi młodych, tyle mamy historii. Każda z moich postaci jest naprawdę różna i ma zupełnie inną opowieść. Nie boję się tej szufladki, bo cały czas odkrywam coś nowego. Uczę się czegoś innego wraz z historiami młodych dziewczyn, które są totalnie różne ode mnie.
Dawid Nickel pokazuje różne oblicza młodych ludzi. Myślisz, że będą oni mogli identyfikować się z tymi bohaterami?
Mam nadzieję, że tak. Dawid patrzy na swoich bohaterów bez oceniania. Akceptuje ich takich, jakimi są. Sprawia, że patrzymy na ich problemy z wyrozumiałością i wrażliwością. Nie chce mówić, co jest dobre, a co złe. Po prostu obserwuje ich życie. Nawet kamera jest bardzo blisko nich, towarzysz ich przeżyciom.
Szczególnie, że młodzi ludzie mają prawo do popełniania błędów i uczenia się na nich…
Pamiętam, że u nas w liceum była dziewczyna w ciąży. Wszyscy dziwnie się na nią patrzyli, a przecież to nic strasznego. Wokół niej tworzyła się atmosfera tajemnicy i napięcia. Dziewczyny, które były w ciąży przenoszono do szkół wieczorowych. Usuwano z pola widzenia. Wydaje mi się, że powinien być kładziony większy nacisk na zajęcia z edukacji seksualnej. Może wtedy nauczylibyśmy się większej tolerancji i akceptacji w stosunku do drugiego człowieka.
W filmie też dużą rolę odgrywa religia. Ten temat jest obecnie szeroko dyskutowany. „Ostatni Komers” pokazuje ją jako dodatek do codzienności i powtarzalny rytuał młodzieży, która raczej podchodzi do niej bez większej refleksji.
Za moich czasów religia polegała na biernym siedzeniu i słuchaniu wykładów albo śpiewaniu piosenek. Nikogo specjalnie to nie interesowało. Nie było porywające, ale wszyscy na te zajęcia chodzili. Samo słowo ateista było dziwne. Nie było akceptacji i przyzwolenia na inność. Wiara jest bardzo indywidualną sprawą. Jak mieliśmy po 17 czy 18 lat to nikt nas nie pytał o takie rzeczy. Jak wszyscy to wszyscy. Dlatego wpadało się w jakiś rytuał. Szkoda, że nie było więcej przestrzeni na edukację seksualną czy naukę tolerancji.
Dawid ładnie opowiada o tolerancji, wprowadzając wątek LGBT. W filmie pojawia się scena coming outu jednego z bohaterów. Jak nad nią pracowaliście?
To bardzo piękna scena. Z jednej strony widzimy siostrę, która ma w sobie dużo akceptacji, a z drugiej bólu, ponieważ traci w tym momencie chłopaka. Ona ma w sobie wyjątkową dojrzałość. Chcielibyśmy, żeby więcej było takich osób.
W „Ostatnim Komersie” dużą rolę odgrywa muzyka i taniec. Bohaterowie wyrażają przez nią swoje emocje. Chciałam cię tak przewrotnie zapytać, jaki soundtrack rozbrzmiewałby w twoim życiu?
Mam spory problem z przywoływaniem artystów i poszczególnych utworów. Myślę, że po prostu wybrałabym jakąś francuską muzykę.
Czyli nutka romantyczna. Chyba dobrze czujesz się w takim spokojnym i artystycznym kinie. A co jest twoim filmowym drogowskazem?
Uczciwość. Zarówno w graniu, jak i w życiu. To chyba dla mnie najważniejsza cecha. Taki mój drogowskaz, żeby się nie okłamywać i nigdy nie robić czegoś wbrew sobie i innym. Dla mnie to piękna cecha i staram się nią kierować.
„Ostatni Komers” w kinach od 18 czerwca.