Debiut fabularny Marty Minorowicz to pełna tajemnic, przejmująca opowieść o sile ludzkiego ducha, próbie radzenia sobie z trudnymi przeżyciami i odkrywaniu siebie na nowo. O „Iluzji”, pracy nad scenariuszem i spotkaniu z Agatą Buzek rozmawialiśmy z reżyserką podczas tegorocznej edycji festiwalu Nowe Horyzonty.
Wywodzisz się z kina dokumentalnego. “Iluzja” jest Twoją drugą produkcją fabularną. Opowiadasz o stracie, zagubieniu i radzeniu sobie z tymi trudnymi emocjami. Jak narodził się pomysł na tę fabułę?
Marta Minorowicz: Chciałam zrobić film dokumentalny, który poruszałby temat zaginięć. Miał mówić o trudnych emocjach, z którymi muszą sobie radzić rodziny osób, które spotkał ten dramat. Dość szybko jednak – podczas zdjęć próbnych i dokumentacji – zrozumiałam, że rodziny zgadzają się na udział w moim projekcie, wiążąc z nim nadzieję na odnalezienie najbliższej osoby. Często były to zaginięcia sprzed dziesiątków lat, więc miałam świadomość, że szanse na szczęśliwy finał są znikome. Uznałam, że to byłoby nieuczciwe i wycofałam się z tego pomysłu. Temat jednak tkwił we mnie mocno i chciałam pokazać na ekranie to, z czym się wtedy spotkałam. Z tą bezsilnością, ale też zawieszeniem i funkcjonowaniem w bardzo specyficznej czasoprzestrzeni. Wtedy dołączył do mnie scenarzysta Piotr Borkowski. Jego wrażliwość spotkała się z moją. Wiedzieliśmy, że nie interesuje nas film czysto obyczajowy. Istotne stało się dla nas pokazanie bohaterki, która się nie poddaje, która cały czas szuka podpowiedzi i znaków w otaczającej ją rzeczywistości, która w końcu z odwagą i godnością wchodzi w stan wszechogarniającej pustki i braku dalszych oczekiwań.
W ten sposób narodziły się dwie postaci: Hanny, granej przez Agatę Buzek i Piotra (w tej roli Michał Czarnik), które zupełnie inaczej podchodzą do zaginięcia córki. Jak pracowaliście nad ich relacją?
Marta Minorowicz: Przy zaginięciu pojawia się taki ogrom cierpienia i niepewności, że często jeden z partnerów nie jest w stanie tego znieść. Ma już dość, nie jest w stanie dłużej czekać, chce zmienić swoje życie, ocalić je od szaleństwa. Taki jest filmowy Piotr, choć sprawia początkowo wrażenie tego silniejszego i bardziej racjonalnego. Hanna, pozornie słabsza, przejmuje stery i okazuje się dużo bardziej odporną na ból i o wiele bardziej zdeterminowana.
Agata Buzek dodaje tej postaci niesamowitej energii i aury tajemniczości. Pisząc scenariusz, widziałaś ją w tej roli?
Praca nad tą produkcją trwała dość długo. Mieliśmy próby kamerowe z kilkoma aktorami. W międzyczasie zmienił się producent i dopiero wtedy pojawiła się Agata. Spotkanie z nią było dla mnie przełomowe. Od początku wiedziałam, że Agata będzie w stanie wygrać nie tylko dramat zrozpaczonej matki, która poszukuje dziecka, ale równie istotną kwestię tajemnicy, która stoi za zaginięciem.
Jest efemeryczna i ulotna…
Ale jednocześnie niesamowicie silna, co widać w jej spojrzeniu, w sposobie, w jaki się porusza. Grana przez nią bohaterka jest jak morska trawa, którą wiatr chłoszcze i dociska do wydmy, a ona mimo to po chwili znów podnosi się. Siła połączona z ogromną delikatnością. Według tego klucza nieoczywistości poszukiwałam reszty zespołu aktorskiego z Marcinem Czarnikiem grającym rolę Piotra na czele.
W “Iluzji” to właśnie w tej strefie metaforycznej i metafizycznej dzieje się najwięcej. Wprowadzasz różne symbole, drobne spojrzenia i elementy. Jednym z nich są guziki. Jak pojawiły się one w scenariuszu? Czy mają coś wspólnego z wierszem Zbigniewa Herberta?
W filmie pokazujemy matkę, która szuka tropów i znaków, które mają jej pomóc w odkryciu prawdy – czyli odpowiedzi na pytanie, gdzie jest jej córka, co się z nią stało. Stara się z małych elementów ułożyć pewną układankę. Guziki są jednym z przypadkowo znalezionych tropów. A z drugiej strony symbolizują całą trójkę, tę rodzinę, która w pewien sposób przestała istnieć. W pełni pojawiają się po kluczowej dla mnie sekwencji w hotelu, w której Hanna załamuje się i wyzbywa wszelkich oczekiwań. Po tej sekwencji wychodzi na słońce, na plażę i zakopuje te guziki. Rozpoczyna nowy etap swojej podróży.
Wspomniałaś o scenie w hotelu. To kluczowy moment dla Hanny, który wyjątkowo wybrzmiewa w filmie za sprawą muzyki. Właśnie tutaj po raz pierwszy świadomie można usłyszeć klasyczne dźwięki. Skąd taka decyzja?
Już na etapie scenariusza słyszałam w głowie muzykę. Kiedy pracuje się nad filmem, pewne dźwięki, emocje i obrazy pojawiają się bardzo wcześnie. Przy “Iluzji” towarzyszył mi barok. Użycie “Cum Dederit” Vivaldiego, utworu który pojawia się w sekwencji hotelowej filmu, było dla mnie istotne nie tylko ze względu na niesamowitą linię melodyczną utworu, ale też na słowa Psalmu które tam padają. Odnoszą się do „owocu łona” – wtedy też córka Hanny pojawia się po raz pierwszy i ostatni na ekranie. Chciałam podbić te emocje i w warstwie dźwiękowej wprowadzić stan duchowości. Pustki, gdzie może zacząć wyrażać się wszystko.
To ci się udaje, ponieważ głównie grasz ciszą. Kiedy zostaje przerwana, dźwięki uderzają ze zdwojoną mocą.
Takie było założenie. Wprowadzałam muzykę w szczególnych chwilach. Drugim ważnym momentem była scena, w której pojawia się Suita angielska nr 1 A-Dur BWV 806 J.S.Bacha. Hanna pomaga innej kobiecie odnaleźć dziecko, zamknąć etap jej poszukiwań, przez co łaska pocieszenia spływa również na nią. Muzyka miała poprowadzić nas do momentu paradoksalnej nagrody. Do tego w filmie pojawia się końcowy fragment utworu “Sobota” w wykonaniu VOO VOO, który ma strukturę wariacji. Wariacja to wywodząca się z baroku forma muzyczna oparta na powtarzalności i przetwarzaniu motywu. Wariację można uznać za metaforę losu, który w nieskończoność przekształca i przetwarza cały czas ten sam temat narodzin i śmierci.
Uniwersalne sprawy, które wszystkich nas łączą. Więź społeczna i pewna duchowość to też jeden z tematów filmu. Mówisz w nim, że wszyscy jesteśmy jednym wielkim organizmem. Jak trafiliście na pojawiające się w pierwszej scenie pando?
Piotr Borkowski przyniósł anegdotę o pando. Bardzo mi się spodobała i postanowiliśmy właśnie od tego rozpocząć nasz film. Prosta opowieść miała zbudować nam przesłanie filmu. Opowiedzieliśmy o sytuacji „paradoksalnego pocieszenia” (ten termin użyty przez Tadeusza Sobolewskiego w jednym z jego filmowych uważam za bardzo trafny) – Hanna pomogła obcej osobie, ale może też dzięki temu sama doznała pewnego rodzaju ulgi, pocieszenia, spokoju? Pomagając innym, możemy pomóc sobie. Wierzę w siłę empatii i o tym też między innymi jest ten film.