Dla mnie kino nie jest tam, gdzie wszyscy po seansie wstają i klaszczą, ale tam, gdzie po seansie wszyscy wychodzą z kina, a jedna osoba zostaje i doznaje wzruszenia – mówi Grzegorz Zariczny, reżyser, który z niezwykłym wyczuciem łączy dokument z fikcją. Na nasze ekrany wchodzą właśnie „Proste Rzeczy”, gdzie twórca obserwuje młode małżeństwo, ich problemy i zwyczajną codzienność. Celebracja prostych chwil, które dają przestrzeń do refleksji o życiu, marzeniach czy ojcostwie.
W swoich filmowych opowieściach łączysz dokument z fabułą. Dlaczego zdecydowałeś się na taką formę wypowiedzi?
Reżyserię filmową studiowałem w Katowicach na początku XXI wieku. I to był czas, kiedy jeszcze robiło się filmy na drogiej taśmie filmowej. Tańsza technologia cyfrowa dopiero wchodziła. Film dokumentalny przecierał szlaki dla tej technologii. Po prostu łatwiej było zrobić film dokumentalny, bo nie był tak kosztowny jak film fabularny. Można było sobie pozwolić też na dłuższą obserwację bohatera za pomocą kamery. Dzięki temu nagle dostawało się super dialog, czy super scenę, której w życiu bym nie napisał, myśląc tylko narzędziami fabularnymi. Uznałem, że warto o tej wyjątkowości pamiętać, robiąc kino fabularne.
Czym dla Ciebie jest kino? Jakich historii i emocji w nim szukasz?
Dla mnie kino nie jest tam, gdzie wszyscy po seansie wstają i klaszczą, ale tam, gdzie po seansie wszyscy wychodzą z kina, a jedna osoba zostaje i doznaje wzruszenia. Tak widzę kino. Co nie znaczy, że nie doceniam filmów mainstremowych, wysokobudżetowych produkcji z Hollywood. Czasami lubię zobaczyć Avengersów, bo ja bym tak zrobić filmu nie potrafił.
Jak znalazłeś Magdę i Błażeja z Twojego najnowszego filmu?
Akurat tak się szczęśliwie zdarzyło, że dwa moje krótkie metraże brały udział w konkursie na festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty. Starałem się zawsze być na rozmowie z widzami. I tak poznałem Magdę, która była związana z krótkimi metrażami na tym festiwalu. A Błażej, który jest fokus pullerem przy operatorze, miał okazję pracować z Weroniką Bilską, operatorką, z którą robię filmy. Weronika znała bliżej Błażeja, a ja miałem szansę poznać go przy moim debiucie fabularnym „Fale”. Okazało się, że moje doświadczenie z wchodzenia w dorosłość łączy się na pewnych poziomach z jego aktualną sytuacją życiową. To pozwoliło nam zacząć wspólną pracę przy „Prostych Rzeczach”. A Błażej to odważny, mądry gość z niezwykłym wyczuciem dobra i zła, co było dla mnie bardzo istotne.
Widzimy, że są również współscenarzystami „Prostych Rzeczy”. Jak wyglądała Wasza współpraca?
Na samym początku musiałem nieco przepisać scenariusz oparty na moich przeżyciach o doświadczenia Błażeja. Założeniem było też wejście dokumentalne w prawdziwy dom, dziecko, codzienność Błażeja i Magdy. Trzeba mieć w sobie bardzo dużo odwagi, by w ten sposób zgodzić się zagrać w filmie. To ogromna wartość. Coś niezwykłego i pięknego. Nie mogłem nie dać szansy Błażejowi i Magdzie na wspólne tworzenie historii. Oboje wnieśli dużo pomysłów i scen do filmu. Dużo lepszych niż to, co napisałem.
Czy Ty w jakiś sposób przeglądałeś się w swoich bohaterach? Czy opowiadana historia w jakimś stopniu odzwierciedla Twoje życie?
Pierwsza, odległa wersja scenariusza była oparta na moim życiu i okresie, kiedy budowałem dom, zakładałem rodzinę. Szukałem kogoś, kto tak jak ja doświadcza tego momentu w życiu. Miałem niezałatwioną relację z tatą i to „spowalniało” moje wejście w dorosłość, która moim zdaniem jest wtedy prawdziwa, kiedy świadomie bierzemy odpowiedzialność za drugiego człowieka, za bliskich sobie ludzi. Film jest syntezą mojej osobistej historii i osobistej historii Błażeja. On bardzo dużo daje z siebie całej opowieści. Za co jestem mu ogromnie wdzięczny.
Ile jest fikcji w prawdziwej historii i ile jest prawdy w fikcyjnej opowieści?
Zdecydowałem się na film fabularny, a nie dokumentalny. Potrzebny był scenariusz, struktura, kierunek, za którym historia musi podążać. To, że robiłem film metodą dokumentalną, to nie znaczy, że obserwowałem świat Magdy i Błażeja jeden do jedenego. Ten świat musieliśmy w pewien sposób zagęścić i uporządkować. Jest scena w filmie, gdzie Błażej znajduje w lesie jeża, co uruchamia w nim prawdziwe wspomnienie z ojcem, który kiedyś przyniósł mu takiego jeża. To się po prostu kiedyś w życiu Błażeja wydarzyło. W filmie Błażej decyduje się zrobić podobny krok względem własnej córki. I to już jest fikcja, czyli coś, co zostało przez nas napisane, przygotowane na potrzeby struktury scenariusza. W ten sposób realizowaliśmy wiele scen, łącząc prawdziwe doświadczenia Błażeja i Magdy z fikcją scenariuszową, którą dodatkowo wzmacniał aktor Tomasz Schimscheiner. Jego postać jest mocno fabularna, wymyślona na potrzeby filmu. Choć też nieco zakorzeniona w rzeczywistości.
No właśnie, Tomasz Schimscheiner to jedyny zawodowy aktor na planie. To nie jest Wasza pierwsza współpraca. Dlaczego to właśnie on odwiedza Magdę i Błażeja?
Bardzo bałem się pracy z zawodowymi aktorami. Tego, że uzbrojeni są w narzędzia, warsztat aktorski, za którym będą sprytnie chowali swoją prawdziwą osobowość, wnętrze. Czułem, że w zderzeniu z prawdą naturszczyka oni zawsze będą przegrywać. Ale wiedziałem też, że aktor nie jest stworzony po to, by być moim wrogiem. Może być świetnym partnerem w przeprowadzeniu struktury fabularnej, pewnego fikcyjnego pomysłu opartego na pracy z naturszczykami (bardzo nie lubię tego określenia, bo słowo „aktor” brzmi jakoś dumnie, a „naturszczyk” jakoś tak „bidnie”, a to wyjątkowi ludzie z ogromnym ładunkiem prawdy emocjonalnej, którą mogą obdarzyć film). Robiąc debiut fabularny „Fale”, poprosiłem grupę aktorów, aby nagrali się, jak jedzą śniadanie, jajecznicę. Nie więcej niż dwie minuty. Z tych nagrań wybrałem Tomka Schimscheinera, bo on nie próbował grać jedzenia jajecznicy. Po prostu ją zjadł. I dzięki temu wiedziałem, że dla niego ważniejszy na planie filmowym będzie naturszczyk niż on sam, że nie będzie mu zabierał przestrzeni ekranowej. Po wspólnej pracy przy filmie „Fale” chciałem, by zrobił ze mną „Proste Rzeczy”.
W filmie opowiadasz o prostym życiu, z dala od zgiełku i pędu wielkiego miasta. Myślisz, że wybór takiego sposobu na życie coraz mniej dziwi? Ludzie coraz częściej szukają kontaktu z naturą?
Nie znam osoby, która nie potrzebowałaby kontaktu z naturą. Jedni potrzebują jej bardziej, więc wybierają życie na wsi, a inni mniej, więc wybierają życie w mieście, robiąc od czasu do czasu wypady poza miasto. Na pewno łatwiej jest dzisiaj młodym ludziom mieszkać na wsi, bo pojawiły się zawody, które spokojnie można wykonywać poza miejscem pracy. Trzeba mieć tylko do dyspozycji mocny Internet, co nie jest dziś problemem na wsi. Są porobione drogi szybkiego ruchu, które ułatwiają dojazd do miasta. Kolej też zaczęła myśleć o ułatwieniu dojazdu do miasta. System kurierski też jest na niezłym poziomie. Mnie osobiście zdarza się dłużej jechać 3 kilometry po zakorkowanym mieście niż przejechać z miasta do miasta 30 kilometrów. Małe miasteczka zaczęły też być małymi mikroświatami, gdzie jest dostęp i do dużych sklepów, i do basenów, sal gimnastycznych, ośrodków sportowych, punktów medycznych. Kiedyś więcej jeździłem do miasta, by załatwić pewne sprawy. Dziś załatwia się je elektronicznie lub można to zrobić u siebie na wsi. Nawet zauważyłem, że są tu dostępne usługi, których nie ma w mieście i ludzie specjalnie przyjeżdżają skorzystać z nich na wieś.
Ważnym motywem „Prostych Rzeczy” jest ojcostwo. Jakie były Twoje relacje z ojcem i jak się odnalazłeś w roli ojca?
Zawód reżysera jest zawodem emocjonalnie ekstremalnym. Bardzo zależało mi, aby nie być takim ojcem, który ciągle robi filmy i nie ma go w domu. Dlatego świadomie zrezygnowałem z wyjazdu do Warszawy i zacząłem robić małe, skromne filmy z perspektywy małej wioski pod Krakowem, gdzie mieszkam. Chciałem spędzić dużo czasu z córką i to mi się udało. Córka idzie teraz do pierwszej klasy szkoły podstawowej i ma to, czego ja nigdy nie miałem. Czas spędzony z tatą. Czas, którego jej już nikt nie odbierze. Pewnie dlatego w wieku dwudziestu paru lat próbowałem zbliżyć się bardziej do własnego ojca. Nadrobić ten czas, którego nie mieliśmy. Nie udało się. Wszedłem w dorosłość troszkę pokaleczony. Ale jest ok.
Co dla Ciebie było najważniejsze podczas pracy nad „Prostymi Rzeczami”?
Błażej i jego osobista relacja z ojcem. Bardzo chciałem, by moja praca jako reżysera nie była ważniejsza od prawdy, którą wnosili swoją historią Błażej i Magda. Wiedziałem, że oboje dają temu projektowi coś więcej niż tylko swoją obecność na ekranie. Mam za to do nich ogromny szacunek i wdzięczność.
Jakie reakcje chciałbyś uruchomić w widzach tym filmem?
Miałem kiedyś takie doświadczenie na festiwalu w Reykiawiku, gdzie pokazywałem swój debiut fabularny „Fale”. Po seansie wszyscy wyszli z kina, a jedna osoba została i podeszła do mnie ze łzami w oczach podziękować za film, bo odnalazła w nim swoje relacje z ojcem. Super byłoby, gdyby „Proste Rzeczy” były filmem, na który zdecyduje się pójść rodzina, ojciec z synem, syn z ojcem. Taka prosta rzecz, proste wyjście do kina może być ważnym doświadczeniem.