„Na tym zawodzie świat się nie kończy” – mów Emma Giegżno, z którą rozmawiamy tuż przed premierą filmu „W jak morderstwo”. Aktorka wciela się tam w postać Weroniki, która znika w tajemniczych okolicznościach. To kluczowa postać do rozwikłania kryminalnej zagadki.
Dwa lata temu skończyłaś Akademię Sztuk Teatralnych. Grasz w filmach i serialach. Spodziewałaś się, że będziesz w tym miejscu, w którym jesteś?
Myślę, że wszystko rozwija się w dobrym tempie. Mam czas by się rozwijać, uczyć jeszcze większej pokory. Na roku dyplomowym zrobiłam dwa filmy, a potem przez pół roku telefon nie dzwonił. Nauczyłam się, że ten zawód wymaga czasu i wspaniale, że nie wszystko pojawia się od razu. Docenia się wtedy przestrzeń, można lepiej poznać siebie. Pandemia z jednej strony odbiła się na mnie negatywnie, ponieważ dostawałam mało propozycji, ale dzięki niej zyskałam czas na przyjrzenie się sobie.
Wszystko rozwija się bardzo dobrze, choć trochę brakuje mi teatru. Uwielbiam tę rzeczywistość filmowo-serialową, ale idąc do szkoły, czułam, że chcę być aktorką stricte teatralną. Życie tak się potoczyło, że pracuję częściej za kamerą. Nie chciałabym się jednak odcinać od sceny.
Zawsze wydawało mi się, że młodzi aktorzy walczą o ten wielki i mały ekran. Teatr zostaje na drugim planie.
Trochę tak jest, ale z drugiej strony wielu moich znajomych po studiach dostało etat w teatrach w Krakowie, Warszawie, czy mniejszych miejscowościach. Według mnie teatr na początku aktorskiej drogi uczy warsztatu. W filmie praca jest bardzo szybka, na deskach ma się więcej czasu, by zastanowić się nad rolą, no i nie zapominajmy o kontakcie z widzem. Jest to energia, której mi bardzo brakuje. Coś absolutnie nie do podrobienia.
Być może teraz studenci, którzy przychodzą do Akademii są nieco bardziej nastawieni na seriale, czy kino. Kiedy ja byłam w szkole raczej nikt nie miał jeszcze agencji, nie myślał o łapaniu epizodów w serialach. Mocno czuliśmy, że szkoła jest najważniejsza. Teraz trochę się to zmienia.
Czy szkoła dopasowuje się do tej nowej rzeczywistości, wprowadzając więcej zajęć z kamerą?
Na trzecim roku mieliśmy warsztaty z Nadią Lebik (reżyser obsady – przyp. red.) i Pawłem Maśloną (reżyser – przyp. red.). Spędziliśmy ze sobą kilka intensywnych weekendów, ale tego czasu było trochę za mało. Miałam wrażenie, że ze strony pedagogów był dużo większy nacisk na warsztat sceniczny.
Myślę, że szkoły aktorskie czeka duża reforma (właściwie już się ona zaczęła). Obecni studenci sami otwarcie mówią czego od szkoły potrzebują, a czego nie chcą.
Coraz więcej osób podkreśla, jak wielką rolę w ich życiu odegrali reżyserzy castingu…
Mamy wielu super reżyserów: chociażby Nadia Lebik, Paulina Krajnik czy Marta Kownacka. Castingi u nich to bardziej spotkanie, rozmowa, wymiana energii. Sama nie do końca mogę się odnaleźć w dobie self tape.Często brakuje jakichkolwiek wytycznych do zagrania danej sceny, jakiegoś drogowskazu. Na takich personalnych spotkaniach analizujemy tekst, zwracamy uwagę, co jest w nim najważniejsze, szukamy charakteru danej postaci. Reżyserzy obsady mają niesamowitą intuicję i potrafią bacznie obserwować, co jest moim zdaniem niezwykle cenne.
Jeszcze przed studiami spróbowałaś swoich sił w innej dziedzinie. Czy modeling przygotował cię w jakiś sposób do aktorstwa?
Na pewno łatwiej było mi się dostać do szkoły teatralnej niż za pierwszym razem. W Chinach, gdzie pracowałam, miałam po 10-15 castingów dziennie i z czasem stało się to dla mnie rutyną. Nabrałam też większego dystansu do swojego ciała. Wydaje mi się, że gdyby przyszło do scen rozbieranych, które są bardzo dobrze umotywowane w scenariuszu, nie miałabym z nimi problemu.
Ta trzymiesięczna podróż była pięknym doświadczeniem. Czasem sobie myślę, że chciałabym tam wrócić. Podobał mi się tamten pachnący świat. Absolutnie ciągnie mnie w tamte rejony.
Wymarzona daleka podróż? AZJA!
A nie ciągnie cię na zachód, do Stanów Zjednoczonych?
Na razie nie. Tamta kultura jest mi trochę obca. Może dlatego, że nigdy tam nie byłam. Czuję się bardziej europejką i wolałabym próbować swoich sił w kinie europejskim. Oczywiście, gdybym dostała konkretną propozycję ze Stanów , to oczywiście… ahoj przygodo!
Co do tej pory dał ci ten zawód?
Przede wszystkim zabawę i większą pewność siebie. Byłam bardzo nieśmiałym dzieckiem, a ten zawód pozwala mi przełamywać swoje lęki. W szkole się okazało, że ta nieśmiałość życiowa nie przekłada się na scenę, przed kamerą czy w grupie ludzi, z którymi dzielę te same zainteresowania. Myślę, że kursy teatralne są warte polecenia dla tych, którzy zmagają się z jakąś niepewnością czy kompleksami. W Warszawie jest mnóstwo takich zajęć nie tylko dla osób, które chcą zdawać do szkoły. Na przykład w Teatrze Baza, który szczególnie polecam.
Na swoim koncie masz kilka spotkań z doświadczonymi aktorami starszego pokolenia, m.in. z Marianem Dziędzielem czy Adamem Ferencym. Czy takie spotkania stresują?
Chyba nie. To znaczy na pewno ma się poczucie, że gra się obok wybitnych aktorów. Ale myślę, że jest to bardziej motywujące, niż stresujące. To wspaniałe, że już na początku drogi można spotkać się z legendami polskiego kina. Nic tylko podglądać i się uczyć.
Kolejną twoją filmową produkcją, w której spotykasz uznanych aktorów, m.in. Dorotę Segdę czy Pawła Domagałę, jest „W jak morderstwo”. Masz małą rolę, ale kluczową dla całej intrygi.
Spędziłam na planie cztery dni, więc nie miałam okazji wejść mocno w całą ekipę. Czuję, że parę rzeczy mnie ominęło, ale miałam okazję zagrać ze swoją byłą Panią Rektor Dorotą Segdą, która uczyła mnie w AST. To spotkanie było tak miłe i profesjonalne, że nie było powodów do jakiegokolwiek napięcia.
W filmie gram Weronikę. Jest to młoda, pewna siebie i podziwiana dziewczyna z dużą tajemnicą. Niewiele więcej mogę powiedzieć, bo zaczęłabym spoilerować.
Lubisz kryminały? Masz ich już trochę na swoim koncie.
Lubię seriale kryminalne. Uwielbiam wchodzić w detektywistyczne buty i szukać morderców, psychopatów. Czytałam też dużo książek o profilowaniu i psychologi kryminalnej. Kręcą mnie intrygi i zagadki. W „W jak morderstwo” są one ciekawie poprowadzone. Kiedy oglądałam film ze swoimi znajomymi, nikt nie odgadł, kto jest odpowiedzialny za tytułową zbrodnię.
Zupełnie inne podejście do intrygi jest w „Szadzi”. To chyba ciekawe serialowe doświadczenie?
Zdecydowanie tak. Po raz drugi miałam okazję zagrać z Olą Popławską, która ponownie została moją mamą. Pierwszy raz spotkałyśmy się przy „Underdogu”. Myślę, że tworzymy fajny duet i właśnie od niej najwięcej się nauczyłam. Bardzo podoba mi się jej podejście do tego zawodu. Fascynuje mnie, jak szybko potrafi wejść w dane emocje i wytworzyć bardzo specyficzny rodzaj skupienia. Czuję, że to, co razem robimy działa i jest szczere.
Praca ze Sławkiem Fabickim również jest dla mnie bardzo cennym doświadczeniem. To jeden z tych reżyserów, z którym mogłabym współpracować w przyszłości. Jest w nim pewne opanowanie i siła konkretu, a to bardzo dobrze działa na planie.
Zupełnie inną przygodą jest „Lokal zamknięty”, który wkrótce pojawi się na naszym ekranach.
Nad tym projektem zaczęliśmy pracować rok temu. Miał być to spektakl w małej przestrzeni streamowany przez parę kamer. Jednak tak nam się świetnie pracowało, a Krzysiek Jankowski (reżyser) był otwarty na nasze propozycje scenariuszowe, że postanowiliśmy przenieść go na ekran. Krzysiek kocha kino, jest pasjonatem, więc bardzo zaangażował się w nasze pomysły. Uzbierał minimalną kwotę i w rekordowo małą liczbę dni zdjęciowych zrobiliśmy film.
Jestem dumna z tego projektu. Nie ma tutaj papierowych dialogów, są mocno zarysowane postaci i wydaje mi się, że widzowie będą płakać ze śmiechu. Według mnie wyszedł nam szczery i nieudawany film.
Kolektywna praca całego zespołu na rzecz wspólnego celu. Idealne sytuacja. Ostatnio oglądałam „The Kominsky Method”, gdzie został poruszony temat zazdrości i rywalizacji w tym zawodzie. Jakie są twoje doświadczenia?
Wydaje mi się, że tej niezdrowej rywalizacji jest coraz mniej. Przynajmniej wśród moich znajomych. Mamy dystans i wiemy, że każda droga jest inna i każdy ma szansę na swoje pięć minut. W szkole fajną rzecz powiedział nam nasz dziekan, Adam Nawojczyk, żebyśmy pamiętali, że nie każdy błyszczy na pierwszym roku. Czasem będziemy w szoku, że ktoś dziwnie mówi monolog, jest raczej przeciętny, a potem coś się zmieni i nagle zachwyci wszystkich. Aktorstwo to proces, dzięki czemu dla każdego jest przestrzeń i czas. Wiadomo, że czasami pojawia się zazdrość, ale to chyba normalne. Każdy z nas marzy o dobrych rolach.
Pandemia właśnie dała mi przestrzeń do zawodowych przemyśleń. Uwielbiam mój zawód, kocham to robić i marzyłam o tym od dziecka, ale wiem, że na świecie jest tyle rzeczy do robienia. Mogę pisać, tworzyć filmy z drugiej strony albo wyjechać na miesiąc do Indii i nie odbierać telefonu. Na tym zawodzie świat się nie kończy.