Scenariuszem do filmu „Mustang”, który opowiada o walce młodych kobiet o wolność i niezależność, podbiła serca widowni. Teraz zabiera nas w emocjonalną podróż przez macierzyństwo i kosmos. Alice Winocour w „Proximie” pokazuje, że pasję można połączyć z miłością do córki. Nam opowiedziała o rodzicielstwie, kosmosie i kobietach astronautkach.
„Proxima” opowiada o relacji córki z matką astronautką. To nietypowe połączenie i trudny kobiecy zawód. Jak znalazłaś pomysł na tę historię?
Kosmos przyciągał mnie już od dzieciństwa. Byłam nim zafascynowana, dlatego zaczęłam zagłębiać się w ten temat. Poznawałam coraz więcej ludzi z tego kręgu i zdałam sobie sprawę, że tylko oni wiedzą o trudach przygotowań do misji. Nie potrafiłam przypomnieć sobie żadnego filmu, który pokazywałby ten proces. W większości akcja rozgrywa się już w kosmosie, bo tam zazwyczaj wydarza się kryzys, któremu trzeba zaradzić. Chciałam stworzyć bardziej intymny obraz, dlatego skupiłam się na relacji matki i córki. A to temat szczególnie mi bliski…
Ponieważ sama jesteś mamą.
Dla mnie jedynym sposobem, by opowiadać o mojej intymności jest rzutowanie jej na bardzo odległe światy. Niektórzy lubią opowiadać o sobie w autobiograficzny sposób. Ja szukam innej drogie. Jestem mamą, ale też córką i mogę się identyfikować ze Stellą, filmową córką. Myślę, że można znaleźć wiele podobieństw w świecie kina i kosmosu. Filmowcy nie żyją do końca na Ziemi, mają pasję – marzenie o niemożliwym, które kiedyś staje się prawdą.
Przeczytaj także: Agnieszka Grochowska: „Kino stało się dla mnie sposobem na życie”
Twoim marzeniem stał się film o kosmosie i rodzicielstwie?
Chciałam opowiedzieć o separacji, rozdzieleniu matki i córki. Interesowało mnie uczucie wstydu, poczucia winy i zmagania się z trudnymi emocjami. Dla mnie ważna była bohaterka, która posiada własne marzenia, jest silna, a przy tym jest matką. W kinie raczej nie łączy się tych dwóch rzeczy w jednej postaci. Catwoman czy Wonder Woman nie mają dzieci. Superbohaterki funkcjonują poza rodziną, która mogłaby odciągnąć je od powierzonej misji. W rzeczywistości superbohaterki codzienności posiadają dzieci i łączą te dwa światy. Taka też jest Sarah. W „Proximie” chciałam zawrzeć przesłanie o wyzwoleniu. Pokazać, że można łączyć w sobie obie role. Oczywiście, nie jest to łatwe, ale jak najbardziej możliwe. Nie ma perfekcyjnych matek, tak samo jak nie ma perfekcyjnych astronautek.
A jednak kobiety pragną udowadniać swoją perfekcję, by utrzeć nosa tym nieprzekonanym o ich zdolnościach.
Astronautki, które posiadają dzieci wydają się ekstremalnym przykładem. Wciąż pokutuje przekonanie, że – jeśli masz dzieci – nie współzawodniczysz, jesteś rozkojarzona, nie potrafisz się skupić, będziesz potrzebować więcej wolnego, będziesz wychodzić wcześniej. Można by tak wymieniać bez końca… Kobiety czują się zawstydzone i nie chcą o tym rozmawiać. Trenerka z ESA (Europejska Agencja Kosmiczna) powiedziała mi, że mężczyźni ciągle rozmawiają o swoich dzieciach. Natomiast ona, zajmując się szkoleniem kobiet, przez sześć miesięcy nie wiedziała, że jedna z nich jest matką. Po prostu nie chciała się do tego przyznać, żeby nie być inaczej odbieraną podczas treningów.
Dla kobiet praca zawodowa jest ciężka, ponieważ muszą być tak samo dobre jak mężczyźni. A jednocześnie zmagają się z poczuciem winy narzucanym przez społeczeństwo, że nie poświęcają pełni swojego czasu rodzinie. Nieustannie muszą udowadniać, że są zdolne pogodzić obie te role.
Istnieją zawody bardziej kobiece czy męski. Misje w kosmosie wydają się niezwykle wymagające zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Kobiety astronautki muszą zaadaptować się do świata stworzonego i kreowanego przez mężczyzn. Nie tylko pod względem emocjonalnym, ale też technicznym. Na przykład kombinezony kosmiczne są przystosowane do męskiej budowy ciała. Mężczyźni są silniejsi w ramionach, kobiety w biodrach, dlatego muszą więcej trenować, by nabrać odpowiedniej siły do noszenia kombinezonu.
Z kolei gubernator Kanady (Julie Payette – przyp.red., która jest byłą astronautką, powiedziała mi, że bycie matką pozwoliło jej nauczyć się zawodu. Wszystko za sprawą nabycia umiejętności wielozadaniowości.
Przeczytaj także: Julie Bertuccelli o tworzeniu i przemijaniu
W rolę astronautki i matki wciela się Eva Green. Od początku wiedziałaś, że to jej powierzyć tę postać?
Chciałam, żeby aktorka, która zagra Sarah, nie była typem matki. Każda kobieta może być dobrą matką, choć może na taką nie wyglądać. Eva Green ma w sobie wdzięk i pewną dziwność postaci Burtona. To zdecydowanie nieprzypadkowe, że zagrała w tylu jego filmach. Do tego nosi w sobie wojownika. Od razu czuje się, że potrafi wiele zdziałać. Wiedziałam, że Eva będzie umiała połączyć te dwie role – być dobrą mamą i astronautką.
Eva ciężko pracowała przy tym filmie. Przeszła trening z astronautami. Była bardzo oddana temu projektowi i weszła w niego całym sercem. Świetnie dogadywała się z Zélie Boulant, która grała Stellę. Obie mają w sobie coś niesamowitego. Takie oderwanie od ziemi.
Jak wyglądało przygotowanie do oddania realiów bazy, gdzie odbywają się treningi astronautów przed wyruszeniem na misję w kosmos?
Podczas przygotowań do filmu, pojechałam do Europejskiej Agencji Kosmicznej. Otrzymałam niesamowitą możliwość tworzenia filmu w oryginalnych przestrzeniach w Star City. Niektórzy mówią, że wyglądają nieco upiornie i oldschoolowo, ale tak tam naprawdę jest. Za sprawą NASA przyzwyczailiśmy się do wystawnych przestrzeni, a mnie interesował o wiele bardziej kameralny obraz. I choć znany obrazy rodem z Huston, Amerykanie tuż przed rozpoczęciem misji szkolą się w Star City, a na wyprawę wyruszają z Bajkonur w Kazachstanie. W tym miejscu wykorzystuje się rosyjską technologię, dlatego nawet Amerykanie czy Japończycy muszą zdobywać wiedzę na temat tych norm.
Łatwiej wychodzi współpraca w kosmosie niż polityka na Ziemi…
To naprawdę ekscytujące w odkrywaniu świata. Potrafimy robić to wspólnie. W tych bazach wszyscy żyją razem, kultury się przenikają. Podczas zdjęć mieszkaliśmy z astronautami, dzięki czemu naprawdę mogliśmy wejść w ten świat. Zresztą, gdy pisałam scenariusz, spotykałam się z astronautami z Ameryki, Kanady czy Rosji. Dokumentacja tego tematu stała się moją obsesją.
Astronauci często są przedstawiani jako superludzie, a jest wręcz przeciwnie. To fascynujący paradoks. Kiedy podejmujesz się treningu, uświadamiasz sobie kruchość własnego ciała i jego ograniczenia. Zostaliśmy stworzeni do życia na Ziemi. W kosmosie ciało traci poczucie równowagi, rośnie się kilka centymetrów, co sprawia ból, komórki się starzeją, pogarsza się wzrok. Nam wydaje się, że łatwo się opuścić Ziemię, ale to ogromne wyzwanie. Chciałam, żeby film był pochwałą naszej planety.