Piękne, mądre i subtelne kino o akceptacji, miłości i podstawowej potrzebie życia w zgodnej społeczności. W swoich filmach Wes Anderson wielokrotnie przerabiał traumę po utracie ukochanego psa, aż nadeszła pora na produkcję całkowicie poświęconą czworonożnym przyjaciołom. Wyspa psów to obraz dopieszczony wizualnie, ale przede wszystkim bogaty w znaczenia, dający szerokie pole do analizy i dyskusji.
Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, kiedy w japońskim miasteczku rozprzestrzeniła się „psia grypa”, zmuszając władze i mieszkańców do pozbycia się zarażonych zwierzaków, a w konsekwencji całej psiej rasy na korzyść kocich towarzyszy. Psy zostają zesłane na samotną wyspę, która niegdyś była wysypiskiem śmieci. Porzucone i samotne zwierzęta muszą radzić sobie w wrogim otoczeniu, próbując oswoić się nie tylko z głodem i niedogodnościami tułaczego życia, ale też ze strachem i przerażającymi plotkami – choćby o psach kanibalach.
Przewodnikiem po nieprzyjaznym świecie staje się sfora psów, która wszelkie decyzje stara się podejmować przez demokratyczne głosowanie. Na pierwszy plan wysuwa się Chief (Bryan Cranston) to potargany pies, który nigdy nie miał rodziny, dlatego buntuje się przed wykonywaniem poleceń, kiedy na wyspie pojawia się dwunastoletni chłopiec, by odnaleźć swojego pupila Spotsa. Atari (Koyu Rankin) jest ucieleśnieniem niewinności i nadzieją na odbudowanie starego świata, w którym wszyscy żyją w harmonii.
Wyspa psów, oprócz wątku poszukiwań dawnego przyjaciela, opowiada o mechanizmach władzy. Kiedy zwycięzcy wyborów w japońskim miasteczku okazują się miłośnikami kotów, zrobią wszystko, aby kreowana przez nich rzeczywistość jak najbardziej odpowiadała im poglądom i upodobaniom. Nie ważne, że posłużą się manipulacją, kłamstwem i zatajaniem informacji – władza przysłania rozsądek i dobre serce. Idealnym zabiegiem wprowadzonym w filmową rzeczywistość jest oddanie głosu psom. Anderson sprawił, że tylko ich rozumiemy, a ludzie mówią w niezrozumiałym języku – w tym wypadku po japońsku, a komunikację ułatwia zatrudniony tłumacz.
Wes Anderson porusza się po znanym sobie terytorium. Ofertuje fenomenalną poklatkową animację, niebanalny humor i angażującą przygodę. To, co różni Wyspę psówod poprzednich filmów reżysera Fantastycznego Pana Lista to zanurzenie opowieści w japońskiej kulturze. Dostajemy samurajów, zapaśników sumo, haiku czy brutalnie przyrządzane sushi, a do tego kontemplacyjne ujęcia. Nie pędzimy z akcją niczym w amerykańskim kinie sensacyjnym, ale mamy chwilę na oddech i zastanowienie. A do tego możemy w pełni zachwycać się dopieszczonym obrazem, ułożeniem elementów w kadrze i precyzyjną animacją. Anderson jest w tym mistrzem!
Wyspa psów staje się przypowieścią o porozumieniu ponad podziałami, bez względu na językowe bariery. Jest przy tym niezwykle aktualna politycznie, opowiadając o totalitarnych zapędach oraz ślepym podążaniu za wizją jednostki. Anderson nie jest nachalny w swoich ocenach, a życiowe prawdy przekazuje mimochodem, skupiając się przede wszystkim na psim życiu. Ten film wzrusza, porusza i bawi, a do tego jest mądrą refleksją o problemach w człowieczym świecie.
Za seans dziękuję