– daję 5 łapek!
Z dala od wielkomiejskiego hałasu znajduje się stary domek, a w nim trzy kobiety – babcia, mama i córka. Każda ma swoje marzenia, pragnienia, niesie na plecach porażki i rozczarowania. Mają różne charaktery, ale łączy je miłość do sztuki i tego uroczego domu z przeszłością.
W końcu zatapiamy się w Warszawę odległą od wystawnych knajpek i wielkomiejskiego blichtru, tętniącą wspomnieniami i nostalgią za tym, co minęło pochłonięte przez korporacyjny unitaryzm. Całość zatopiona jest w dźwiękach największych polskich przebojów połączonych z tanecznym krokiem. Polski musical, w którym piosenka nie jest dodatkiem do scenerii, a spójnie koresponduje z opowiadaną historią? Tak, to brzmi dobrze, niestety rozpada się na kawałki w niedostatkach scenariusza.
Agnieszka Glińska sprawnie prowadzi swoich aktorów przez mielizny opowiadanej historii. Cieszy wzrok choreografią Agustina Egurroli i Weroniki Pelczyńskiej, wzrusza nowymi aranżacjami Pawła Lucewicza i niesie w sobie ogromną obietnicę przełamania złej passy musicalu.
Niestety film rozpada się jak domek z kart. Na szczęście wbrew pozorom nie jest to opowieść o miłości, która zajmuje raczej dalszy plan, a rzecz tyczy się walki o rodzinny dom, który prababcia podczas wojny wygrała w karty. Wnuk dawnego właściciel, ucieleśnienie kapitalizmu, chce odzyskać swoją własność i postawić na jej miejscu kolejną świątynię pieniądza.
#Wszystkogra dość łopatologicznie mówi o tym, że nic tak naprawdę nie gra, a współczesny świat trzęsie się w posadach, coraz częściej denerwując wielością wyboru i natrętną gonitwą za czymś więcej. Zośka (Eliza Rycembel) to młody, zbuntowany Banksy w spódnicy. Świat stoi przed nią otworem, niczego się nie boi i odważnie walczy o swoje. Jej mama (Kinga Preis) staje się ucieleśnieniem smutku i zaprzepaszczonych szans. Czasów, kiedy marzenia były jedynie dodatkiem, a praca standardową walką o przeżycie. Babcia (Stanisława Celińska) niesie w sobie największe ciepło pogodzenia z przeszłością i walecznego stawiania czoła teraźniejszości. Wielopokoleniowa mieszanka wybuchowa pięknie komponuje się na ekranie, dostarczając kilku niezapomnianych momentów. Na dłużej pozostanie w moim sercu wykonanie piosenki „Jej portret”, zaśpiewanej przez córkę dla matki.
Odświeżone piosenki stają się ciekawym komentarzem do opowiadanej historii. Są atutem całego obrazu, który tonie w poszatkowanej formie i nadmiarze wątków, które nie otrzymały odpowiedniego czasu na wybrzmienie i doprowadzenia do spójnego zakończenia. Widać, że Glińska stara się jakoś połączyć strzępki porwanego scenariusza, ale nie udaje jej się załatać wszystkich dziur. Przez co dostajemy karykaturalne ucieleśnienie bezdusznego kapitalizmu – Witold Lis (Antoni Pawlicki), który wzbudza grozę kamienną twarzą i złowrogim spojrzeniem oraz zagubionego, bogatego chłopaczka (Sebastian Fabijański), który w pogoni za karierą zgubił sens i cel życia.
Dobrym znakiem jest fakt, że od czasu do czasu pojawia się czytelny humor (niebanalny), który przy pomocy rekwizytu czy tekstu piosenki staje się autonomicznym komentarzem do filmu czy bohaterów. Tak otrzymujemy starszą panią w domu z ogródkiem, która zaczytuje się „Kapitałem w XXI w.” Piketty czy Marcina Januszkiewicza śpiewającego „Nie dokazuj”.
#Wszystkogra ma mnóstwo niedoskonałości, nieudany scenariusz i zbyt szybkie, rozczarowujące zakończenie. Mimo wszystko opowieść Glińskiej, choć daleka od amerykańskich superprodukcji, niesie w sobie nostalgiczny klimat wspomnienia. Pięknie ubrane dźwięki, które rozpalą serca, mogą pozostaje na dłużej w sercu widza.
2 komentarze