Kung fu spotyka kino superbohaterskie i w szalonym pędzie przytula, mówiąc, że wszystko będzie dobrze i jesteśmy wystarczający tacy, jacy jesteśmy. Dan Kwan i Daniel Scheinert zabierają nas w elektryzującą podróż po multiwersach, wciskają w fotel, ale też subtelnie tworzą chwile, by złapać oddech. Wszystko wszędzie naraz to chińska siła połączona z amerykańskim myśleniem. Prawdziwa mieszanka wybuchowa.

Przeczytaj także: Mój syn

Evelyn (Michelle Yeoh) od lat mieszka w Ameryce. Wraz z mężem prowadzi pralnię i ledwie wiąże koniec z końcem. Właśnie próbuje wydostać z tarapatów w urzędzie podatkowym i smutno rozmyśla o tym, jak inaczej mogło wyglądać jej życie, gdyby wcześniej podjęła inne decyzje. Niewdzięczna (według niej) córka Joy (Stephanie Hsu) i nieprzedsiębiorczy, acz pozytywnie nastawiony do życia mąż, Waymond (Ke Huy Quan) też nie dostarczają jej powodów do dumy. Pewnego dnia jej życie wywróci się do góry nogami, gdy dowie się, że świat, w którym mieszka, nie jest jedyną rzeczywistością. W alternatywnych uniwersach istnieją różne wersje jej samej, ale też mroczne siły, które będzie musiała powstrzymać przed zniszczeniem tego, co kocha najbardziej. Czego będzie mogła się nauczyć od siebie znanej aktorki, piosenkarki, mistrzyni kung fu czy wybitnej kucharki? Szybko przekona się, że wszystkie chwyty dozwolone.

Kwan i Scheinert świetnie bawią się popkulturą. Do swojego worka z pomysłami wrzucają dobrze znane motywy, kulturowe tropy i mocno przyprawione żarty. Łączą kino akcji z filozoficznymi rozważaniami i tworzą film idealnie wyważony, choć minimalnie za długi. Multiwersa, do których zapraszają nas twórcy potrafią zaskakiwać, bawią, ale też wzruszają. I wszystko byłoby świetnie, gdyby reżyserzy nie wracali do niektórych miejsc w nadmiarze. Pewna wtórność pojawiających się wątków potrafi znużyć, ale blednie wobec barwnych fajerwerków, które towarzyszą nam niemalże przez cały seans. 

Przeczytaj także: Szef roku

Wszystko wszędzie naraz podzielone jest na trzy rozdziały: wszystko, wszędzie, naraz i, choć opowiada o momentami nierównej walce dobra ze złem, przede wszystkim skupia się na wewnętrznej wędrówce Evelyn. Na początku poznajemy sfrustrowaną, sztywną i nieco zmęczoną życiem kobietę, która wciąż boi się opinii swojego ojca. Do tego jest rozczarowana swoim życiem małżeńskim i córką, która jest dla niej za gruba i pozbawiona ambicji. Swoje lęki i niespełnione marzenia projektuje na najbliższych, wpędzając się w spiralę oczekiwań nie do spełnienia. Kiedy dzięki alter ego Waymonda odkrywa nowe możliwości, zaczyna dostrzegać kruchość tego, co posiada. Kwan i Scheinert dostarczają nam kilka poruszających momentów między matką i córką, a także wzruszające spojrzenia na męża. To właśnie lekko nieporadny Waymond staje się kluczem do zwycięstwa ze złem, pokazując, że dobrocią można zwojować naprawdę wiele. 

Twórcy dają nam pouczającą, ale nienachalną lekcję na temat wygórowanych oczekiwań, przez lata pielęgnowanych frustracji i niedostrzegania tego, co dobre w naszym życiu. Punktują nieustanne dążenie do czegoś lepszego w imię zasady, że w marzeniach nasze życie zawsze wyglądało lepiej. Dobrze rozkładają akcenty i w szaleńczej walce o przebudzenie i oświecenie pokazują, że małe chwile są w naszym życiu najcenniejsze. To one sprawiają, że wszystko dookoła ma sens.

Pisząc o Wszystko wszędzie naraz można rozwodzić się o filozoficznej drodze, którą podążają bohaterowie, ale to też, a może i przede wszystkim prawdziwa jazda bez trzymanki rodem z kina kopanego. Evelyn wymierza ciosy, przeskakuje między swoimi alter ego i spokojnie mogłaby stanąć w szranki z Jackie Chanem czy Brucem Lee. Michelle Yeoh (znana z Przyczajony tygrys, ukryty smok) pokazuje, że to dla niej nie pierwszyzna i z lekkością rozprawia się ze swoimi przeciwnikami, wśród których znalazła się między innymi urzędniczka Deirdre (niemalże nierozpoznawalna Jamie Lee Curtis). 

Przeczytaj także: Jeźdźcy sprawiedliwości

Ten film łączy w sobie wiele sprzeczności. Czasami sięga po absurdalny humor, wtrąca animowaną formę albo chwilę wyciszenia, podczas której dwa kamienie prowadzą poważny dialog o życiu i jego sensie. Kwan i Scheinert wyciskają znane motywy jak cytrynkę i momentami jadą po bandzie. Dla wszystkich, którzy widzieli Człowieka-scyzoryka nie będzie zaskoczeniem nieograniczona wyobraźnia twórców. Wszystko wszędzie naraz przyciąga spojrzenia, dobrze bawi, ale też opatula kołderką i mocno tuli, mówiąc, że w życiu piękne są chwile i warto łapać ich jak najwięcej. 

daję 7 łapek!

Related Posts

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Leave a Reply