Wściekłość narasta w nas po obejrzeniu filmu Michała Węgrzyna. Nie wynika to bynajmniej z temperatury emocjonalnej i tempa akcji opowieści. Złość jest efektem pretensjonalnej fabuły, niesympatycznego bohatera, którego w żaden sposób nie można obronić. Tworzenie filmów w oparciu o jeden główny koncept bywa ryzykowne, szczególnie kiedy nie ma się pod ręką charyzmatycznego Toma Hardy’ego, który przez półtorej godziny, używając kolokwializmu, trzyma widza za gębę.
Wściekłość – szaleńczy bieg po nic
Wściekłość to film o bieganiu. Piękne lokowanie produktu i całkiem niebrzydki portret nocnej Warszawy. Zdjęcia to najmocniejszy element obrazu Węgrzyna. Długie ujęcia, wykorzystanie drona, jazdy czy kamera z ręki mogą zachwycać precyzją wykonania. Niestety na tym kończy się nasz zachwyt i rozpoczyna ból głowy od pretensjonalnych tekstów wygłaszanych przez Adama (Jakub Świderski). Młody, zdolny i niezwykle ambitny chłopak z przerośniętym ego z powodzeniem mógłby zasiąść na kozetce u psychoanalityka i pochylić się nad swoimi życiowymi priorytetami. W ciągu tej warszawskiej przebieżki cały świat wali mu się na głowę: żona dowiaduje się, że ją zdradza, matka rozpoczyna misję nawrócenia, mało tego Adam dostaje awans i ma poprowadzić wieczorne wydanie wiadomości – nie jest łatwo odnaleźć się w świecie intryg i półprawd. Michał Węgrzyn bije naszego bohatera po twarzy, z każdą minutą dodaje mu zmartwień. Cóż, przyda się hart ducha i dużo samozaparcia, aby wyjść cało z tego karkołomnego biegu.
To film, który przez 80 minut skupiając się na twarzy Adama, przywodzi na myśl Locke Stevena Knighta. Dla odmiany opowieść Brytyjczyka posiadała solidny scenariusz i genialne aktorstwo. Jakub Świderski wydaje się niezwykle zagubiony w meandrach pokręconej koncepcji twórców, którzy już na początku porzucili logikę i racjonalizm. Kiedy Adam coraz bardziej zakleszcza się w mackach kryzysu w małżeństwie (żona, która grozi zagazowaniem dzieci – naprawdę?) i pracy, obdzwania coraz więcej znajomych, ale biegnie dalej, rodzi się w nas przerażająca konstatacja. Każdy normalny człowiek, w którymś momencie zaprzestałby tej przebieżki i podjął nieco bardziej zdecydowane kroki. Adam jednak walczy dzielnie. Gdybyśmy mu nie dość mocno współczuli, na jego drodze pojawiają się „nieprzyjaźnie” nastawieni mężczyźni. Biedak dostaje baty nie tylko od swoich najbliższych, ale przypadkowych oprychów. Na naszych oczach rozpoczyna się sąd nad bohaterem, który obnaża się z rozlicznych grzechów i grzeszków.
Wściekłość ocieka w stereotypowe przedstawienia. Matka dewotka, histeryczna żona, bogata kochanka, cyniczny dziennikarz i niezwykle złe media, dla który od rzetelnych informacji bardziej ważne są polityczne układy. Niemal wszyscy są źli i upaprani w przytłaczającej rzeczywistości. Dzieci Adama stają się ostoją niewinności i czystości, ale raczej nie przynoszą oczekiwanego spokoju i nadziei. Ta hermetyczna rzeczywistość miała być dosadnym komentarzem do zepsutego świata, brutalnym ciosem w podbrzusze, który skutkowałby oczyszczającą refleksją. Michał Węgrzyn tonie w pretensjonalnych wypowiedziach, nieracjonalnych rozwiązaniach i przedstawia bohatera, którego w żaden sposób nie można polubić. Szaleńczy bieg po nic.