– daję 8 łapek!
Mimo trudnej tematyki (narkotyki, seks, narkotyki, AIDS, narkotyki, seks, homoseksualizm, nietolerancja, narkotyki, śmierć), film ogląda się z wielką przyjemnością. Narracja naprawdę wciąga. Wbrew wielkiemu zmęczeniu w dniu seansu, nie byłam w stanie przerwać śledzenia losów dwójki wspólników, próbujących ratować ludzi umierających na AIDS.
Nie miałam pojęcia, o czym będzie film, do którego zasiadam. Oho, znowu narkotyki. Poczułam przesyt tematu. Ile można? Kolejny przykry film o powolnym i bolesnym staczaniu się uzależnionego człowieka na samo dno. Szczęśliwie się pomyliłam. Produkcja oprócz goryczy i niesmaku ma w sobie specyficzne ciepło. Z ekranu wyciągają się do nas czyjeś ręce podające nam nieśmiało niewielkie iskierki nadziei.
W pewnych momentach jednak treść i przesłanie w ogóle nie są ważne. Świetna gra aktorska może zdominować wszystko. Matthew jest po prostu genialny. Nigdy bym go nie posądzała o tak przekonującą kreację. Gra wyglądem, ruchem, głosem, spojrzeniem, mimiką. Aktor okropnie do tej roli schudł. Przypominał mi Christiana Bale’a w „Mechaniku”.
Wykazał się też Jared Leto. Długo nie mogłam w chorym geju rozpoznać muzyka zespołu 30 Seconds to Mars, co świadczy o bardzo dobrej identyfikacji z postacią. Może jestem jedną z niewielu, ale nie przepadam za tym gwiazdorem. Jednak w tym filmie całkowicie mnie urzekł. Swoją drogą, całkiem niezła z niego babka!
Od pewnego momentu intensywnie zastanawiałam się, czy scenariusz jest oparty na faktach. Wydawało mi się to niewiarygodne. A jednak! „Dallas Buyers Club” to świadectwo lubiącego się zabawić elektryka Rona Woodroofa, który nie godzi się na usłyszany z ust lekarzy wyrok śmierci. Na przekór chorobie, uciekającym nieustępliwie prędko dniom oraz prawu – prowadzi klub, którego członkowie rozpaczliwie próbują przedłużyć swoje życie.