Rozpadające się budynki, gruz i kurz wypełniający otoczenie i górująca nad tym wszystkim kula wyburzeniowa. Dookoła panuje przejmująca atmosfera duchoty i walki przeszłości z przyszłością. Tak rozpoczyna się pierwszy West Side Story, pierwszy musical w karierze Stevena Spielberga. Opowieść o miłości, tożsamości i zagubieniu w sporach większych niż życie.
Przeczytaj także: Czwarta władza
Steven Spielberg i scenarzysta Tony Kushner sięgają po słynny broadwayowski musical, który odnosił sukcesy zarówno na deskach teatru, jak i na dużym ekranie po ekranizacji w 1961 roku. Choć minęło sporo czasu, West Side Story nadal jest niebywale aktualny. Twórcy nie wprowadzili radykalnych zmian, dodali trochę od siebie i opowiedzieli przejmującą historię samotności, niezrozumienia i potrzeby kochania. Zatopieni w nowojorskiej aurze marzenia o lepszej przyszłości, pokazali świat, w którym aż kipi od młodzieńczej energii niezrozumienia, egoizmu i zamiłowania do pięści. Mikro rzeczywistość, w której biali mężczyźni ścierają się z Portorykańczykami, staje się dosadną metaforą współczesnej Ameryki (i nie tylko).
Tony (Ansel Elgort) i Maria (debiutująca Rachel Zegler) to współcześni Romeo i Julia. On to chłopak z wyrokiem i członek bandy Jetsów. Ona to urocza dziewczyna i siostra Bernarda (David Alvarez), walecznego Portorykańczyka, który nie unika walki o swoje. Spotykają się na jednej ze szkolnych potańcówek i zakochują w sobie od pierwszego wejrzenia. Czy mogą być szczęśliwi w świecie opozycji, walki o dominację i niewyjaśnionych waśni na tle rasowym? Spielberg pokazuje, jak silnie los jednostki jest uzależniony od zawirowań społecznych i uprzedzeń niezależnie od czasu i miejsca. Przedstawia uniwersalną historię, która wchodzi pod skórę, wywołuje dreszcze i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Przeczytaj także: Bal
West Side Story Spielberga rozbija emocjonalny bank. To film spełniony, który porusza wszystkie właściwe struny. Oddaje hołd klasykowi, ale znajduje przestrzeń na swój głos. Najważniejszy przedstawiciel Kina Nowej Przygody zabiera nas do kipiącego energią Nowego Jorku, gdzie kolorowe ulice tętnią życiem, a bohaterowie poruszają swoimi problemami i wątpliwościami. Młodzi ludzie opowiadają o porzuceniu, pragnieniu zrozumienia i walce o swoje miejsce na ziemi. Pełni siły i werwy są w nieustannym ruchu, a kamera wiernie dotrzymuje im kroku. Janusz Kamiński pięknie opowiada obrazem. Jego zdjęcia wciągają nas do manhattańskiej rzeczywistości. Kamera płynie między postaciami, unosi się i upada, wykonując swoją – imponującą – choreografię.
W filmie amerykańskiego reżysera imponują nie tylko zdjęcia, ale świetnie zrealizowane sceny taneczne i partie wokalne. Nowojorskie ulice zachwycają, gdy barwny tłum wypełnia je po brzegi, opowiadając ruchem o swoich emocjach i problemach. Potańcówka w szkole zapiera dech w piersi, a mroczne starcie członków gangu wywołuje dreszcze niepokoju. Trzeba przyznać, że Spielberg jest mistrzem tworzenia nastrojów i prowadzenia widzów tam, gdzie tego chce. To świetny filmowy dyrygent, który skutecznie wykorzystuje pozostałych członków orkiestry, by całość brzmiała interesująco.
Przeczytaj także: In the Heights
I choć West Side Story ma wielu bohaterów, pierwsze skrzypce grają Tony i Maria. Debiutująca Rachel Zegler jest niesamowita pod każdym względem: jej wokal sprawia, że czuje się ciarki na plecach, doskonale portretuje emocjonalnie swoją bohaterkę i nigdy nie przekracza granicy przerysowania. Na jej tle Ansel Elgort wypada nieco gorzej, a momentami trudno uwierzyć w jego wątpliwości i zawahania. Tony w jego wykonaniu to bad boy, który chce zacząć nowe, lepsze życie, ale brak mu siły i charyzmy, by odważnie kroczyć w przyszłość. W całej obsadzie na uwagę zasługuje jeszcze świetna Ariana DeBose, która jako Anita towarzyszy Marii i Bernadrowi. Jej bohaterka to kobieta, która odważnie marzy i pragnie. Nie chce być ozdobą u boku mężczyzny, potrafi tupnąć nogą. Dostrzega zagrożenia i możliwości, jakie stawia przed nią życie na Manhattanie.
West Side Story to opowieść o amerykańskim śnie, klasowości i rasizmie, pędzącej gentryfikacji, ale przede wszystkim o miłości. Spielberg pokazuje, że doskonale czuje kino, jest wrażliwy na otaczającą rzeczywistość i ma doskonały wyczucie rytmu. Ten film świetnie koresponduje ze swoim pierwowzorem, prowadzi z nim dialog i daje sobie przestrzeń do rozwinięcia skrzydeł. To dobrze zrealizowane kino, które tętni od prawdziwych emocji.
daję 8 łapek!