Wyrazisty, kąśliwy i dosadny w swych twierdzeniach – Ruben Ostlund powraca z trafnymi i nie zawsze przyjemnymi obserwacjami współczesnego społeczeństwa. „W trójkącie” proponuje gorzkie refleksje, jazdę bez trzymanki i humor, obok którego nie można przejść obojętnie.
Tym razem duński reżyser bierze na tapet świat modeli i influencerów, współczesnych nowobogackich, którzy dorobili się na raczkującym kapitalizmie w Europie, rosyjskich oligarchów i klasę pracującą. Dzieli swoją opowieść na trzy rozdziały i z brawurą rozdaje karty filmowej narracji. Jest pełen przerysowania i przegięcia, przeskakuje przez granicę dobrego smaku. Bawi się absurdem, nie boi się sarkazmu i jechania po bandzie.
Przeczytaj także: The Square
Ostlund zaczyna z wysokiego C, kiedy wprowadza nas na casting modeli. Obnaża trywializm branży, punktując rozstrzał między markami luksusowymi a sieciówkami. Przygląda się wyrzeźbionym męskim ciałom, sprowadzając je do obiektów z plakatu, które mają pasować swym wyrazem do wizji klienta. Bawi się schematami, nie ucieka od grubej kreski. To właśnie z tłumu modeli wyłania nam się jeden z głównych bohaterów. Carl (Harry Dickinson) chce pracować, ale wydaje się zmęczony byciem pod ciągłą obserwacją. Zupełnie inaczej jest z jego dziewczyną. Yaya (Charlbi Dean) doskonale czuje się przed obiektywem i z chęcią dzieli się szczegółami ze swojego życia, nie wypuszczając telefonu z dłonie jak przystało na wziętą influencerkę. To za nimi będziemy podążać, czy to w kłótni o równowagę płci, na luksusowym jachcie czy bezludnej wyspie.
W „W trójkącie” wiele się dzieje, a duński reżyser daje szerokie pole do interpretacji i zabawy z jego filmem. Najbardziej intensywny z całości jest rejs statkiem, który staje się mikrorzeczywistością otaczającego nas świata. To tam spotyka się rosyjski socjalista z amerykańskim marksistą, małżeństwo, które wzbogaciło się na sprzedaży broni czy roszczeniowi bogacze, którzy głoszą hasła o równości. Prawdziwa mieszanka wybuchowa, które staje się trafnym komentarzem, przywodzącym na myśl „Titanica”, w którym proletariat dźwiga na barkach cały ciężar zadowolenia „elity” naszego świata. Po Ostlundzie można się spodziewać, że w którymś momencie zapragnie przewrócić ten porządek. Sztorm przynosi chaos, a zachwianie równowagi może doprowadzić do ciekawych (choć momentami przewidywalnych) wniosków.
Urok filmu „W trójkącie” tkwi w jego metaforyce, ale też dosadności i dosłowności. Szambo wybija naprawdę, bohaterowie nurzają się w fekaliach, a kolacja pełna wymiocin z pewnością na dłużej zostanie w pamięci. Ostlund nie traci pazura, choć można mu zarzucić brak pewnej przewrotności i ocieranie się o banalność. Nie zmienia to faktu, że szwedzki twórca jest jednym z ciekawszych europejskich reżyserów, którzy z uwagą opowiadają o absurdach naszej rzeczywistości.
Przeczytaj także: Blisko
Ten film przedstawia nam współczesnych rozbitków, którzy zagubili się w swojej zachłanności, egocentryzmie i pogonią za pieniędzmi. Pozbawienie autorefleksji, niedoskakujący do własnych wyobrażeń wpadają w groteskowe klisze i schematy. Ostlund potrafi się bawić tym zadęciem i nadęciem, dzięki czemu spuszcza nieco powietrza. „W trójkącie” to kino mocne, potrzebne i zabawne.
PS Kapitan Woody Harrelson to najlepszy kapitan tego roku!
daję 8 łapek!