W cieniu drzewa to skandynawskie kino powściągliwych emocji, które, skrywane przez lata pod powierzchnią społecznej poprawności, potrafią eksplodować z siłą Dzikich historii. Hafsteinn Gunnar Sigurðsson portretuje dwie rodziny sąsiadujące ze sobą, które wchodzą na wojenną ścieżkę przez rosnące na działce jednych z nich drzewo. Cień jest zapewne tylko pretekstem do eskalowania tłumionych uczuć, a sam reżyser w równie wyważony sposób opowiada o ich życiowych tarapatach.
Alti (Steinþór Hróar Steinþórsson) tkwi w miarę udanym małżeństwie, wieczorami rozkoszując się swoją nastoletnią pornografią. Kiedy zostaje przyłapany przez Agnes, pod znakiem zapytania staje cała wspólna przyszłość i wychowaniem małej córeczki. W ich problemy angażuje się państwo, a opieka nad dzieckiem staje się punktem sporu. Kondrad (Þorsteinn Bachmann) ma nową młodszą żonę. Starają się o dziecko, prowadząc zdrowy tryb życia, a kobieta wiele czasu spędza na przydomowym tarasu – starając się zażywać słonecznych kąpieli. Na przeszkodzie staje jej rozgałęzione drzewo sąsiadów. Baldvin (Sigurður Sigurjónsson) z Ingą (Edda Björgvinsdóttir) nie zamierzają poddać się presji sąsiadów i sami biorą sprawy w swoje ręce – zasadzając się na potulnego owczarka.
W cieniu drzewa to islandzki film, który powstał we współpracy z Polską. Takie połączenie może wydawać się nieco dziwne, a jednak na pewnych płaszczyznach nasze temperamenty mogą ze sobą korespondować. Codzienna powściągliwość i potulne uśmiechy potrafią powoli doprowadzić do bolesnego wybuchu. Banalne sąsiedzkie konflikty powinny szybko się zakończyć, a jednak eskalują do horrendalnych wymiarów. Sami Swoi to subtelny i zabawny wstęp do taktyki Islandczyków.
Sigurðsson potrafi bawić się groteską, wychwytuje humor sytuacyjny i obnaża ułomność państwa opiekuńczego. Tworzy przy tym przejmujący obraz bólu skrywanego przed najbliższymi osobami. Chowane głęboko ludzkie niepowodzenia i traumy blokują szczere międzyludzkie relacje, wpędzając bohaterów w spiralę samotności i narastającego poczucia wyobcowania. Islandzki reżyser perfekcyjnie punktuje niuanse codziennego życia. Umiejętnie konstruuje sceny, które prowokują do śmiechu i uczucia przerażenia. A do tego z premedytacją wodzi widza za nos, prowadząc go do brawurowego finału.
Surowe zdjęcia, chłód emocjonalny i stonowana muzyka – akcja jest przeplatana śpiewem męskiego chóru – sprawiają, że W cieniu drzewa jest piękną kompozycją. Sigurðsson oferuje smutną wizję świata, w której los ludzki rysuje się w czarno-białych barwach. Mimo wszystko to piękna katastrofa.