Powolne kino akcji. Epicka przygoda w przestworzach. Wizualne perełki i charakterystyczne postaci na miarę Avatara. Luc Besson puścił wodze fantazji, zanurzył się w świat przyszłości i opowiedział uniwersalną historię o miłości, pasji i zrozumieniu pomimo różnic – rasowych i światopoglądowych. Valerian i Miasto Tysiąca Planet to kosmiczna odyseja, która nie bawi się w tanie szpanowanie, ale oddaje hołd kino sci-fi. Nieco banalna fabuła wygląda przepięknie w kolorowym stroju uszytym za sprawą bujnej wyobraźni.
Valerian i Miasto Tysiąca Planet – wizualny zachwyt, banalna narracja
Valerian (Dane DeHaan) i Laureline (Cara Delevingne) są galaktycznymi policjantami. Major i sierżant ramie w ramię strzegą porządku w przestrzeni kosmicznej, rozprawiają się z bandytami i wyruszają na niebezpieczne misje. Tym razem muszą odzyskać ostatniego przedstawiciela gatunku zwierząt – Konwertera, który multiplikuje wszystko, co wpadnie do jego paszczy. W tym celu udają się na tajemniczy targ, używają sprytu i wyszukanych gadżetów, jednak okazuje się, że pozornie łatwa misja to wierzchołek góry lodowej. Komandor (Clive Owen) próbuje zamieść pod dywan swe dawne przewinienia, a jego działania wszystkim mogą odbić się czkawką. Ostatnią nadzieja Alphy – miasta tysiąca planet są nasi niezniszczalni bohaterowie, którzy idealistycznie wierzą w dobro i sprawiedliwość.
Luc Besson opowiedział o ludziach, którzy muszą naprawiać błędy zapatrzonych w siebie maniaków. Przedstawił setki lat międzygatunkowej integracji, która może zostać zaprzepaszczona przez działania natchnionych szaleńców. Pokazał, że najważniejszymi wartościami są szacunek i wzajemne zrozumienie. Valerian i Miasto Tysiąca Planet to idealistyczna wizja wyciągania wniosków z popełnianych błędów, odrabiania lekcji z braterstwa. Filmowa opowieść popada w banały tez i twierdzeń, ale robi to w niezwykle uroczy sposób wśród barwnych stworków i szalonych ujęć płynącej w przestworzach kamery.
W tym wizualnym przepychu dominuje niezwykle wyważona narracja. Co prawda Besson nie przewiduje zaskakujących twistów, a całość jest dość przewidywalna, wciąż nie można mu odmówić radości przedstawiania. Planeta Mule robi niezwykłe wrażenie za sprawą soczystych barw i onirycznej aury. Wśród obsady na uwagę zasługuje Rihanna. Bubble w swym tanecznym show potrafi zaimponować łatwością zmieniania wizerunków, a sama piosenkarka bardzo dobrze wypada w roli zagubionej artystki, która jest postrzegana tylko przez pryzmat swoich wcieleń. Krótka sekwencja z jej udziałem zapada o wiele bardziej w pamięci niż wyszukane ewolucje Valeriana i Laureline. Choć wiele się mówi o uczuciu między nimi, aktorska chemia wypada raczej przeciętnie.
Reżyser Piątego elementu jest inteligentnym twórcą, któremu nie wystarczy stworzenie widowiska czerpiącego garściami z efektownych technologicznych rozwiązań. Besson rzuca żartami, tworzy wyszukaną alegorię, ale całość jest niezwykle poprawna. Valerian to filmowa przypowieść o nas samych przedstawiona w kolorowym anturażu. Nie ma w tym filmie wielkich tajemnic, a jedynie tysiące niespełnionych obietnic.