-daję 6 łapek!
Jim Jarmusch zabiera nas na amerykańską prowincję, gdzie spokój mieszkańców zostaje zburzony przez pojawienie się zombie. W rzeczywistości, w której największą zbrodnią jest kradzież kurczaka, policjanci Cliff i Ronnie poważnie się nudzą. W końcu nadarza się okazja, by wykazać się sprytem i odwagą. Truposze nie umierają to czarna komedia, w której dosłowność nie dodaje produkcji kolorytu, a całość jest raczej umiarkowanym sukcesem. Jarmuschowi zabrakło finezji i delikatności w stawianiu tez. Wali obuchem w głowę widza, który po seansie nie zapamięta zbyt wiele (oprócz jak zwykle fenomenalnej Tildy Swinton).
Przeczytaj także: Tylko kochankowie przeżyją (soundtrack)
Centerville to miasteczko jakich wiele. Niczym nie zaskakuje i raczej na próżno szukać w nim ekscytujących wydarzeń. Policja znudzona zajmuje się banalnymi sprawami, a Ronnie, który już dawno miał pójść na emeryturę wciąż ma się dobrze w tym niespiesznym tempie. W końcu na horyzoncie pojawiają się zombie, a panowie rozpoczynają śledztwo, które doprowadzi ich do dość przewidywalnych wniosków. Ludzkość zmierza ku zagładzie, a większość młodych ludzi tak naprawdę stało się zombie już za życia, wlepiając swe oczy w ekrany telefonów. O ile mam świadomość, że postawione przez Jarmuscha tezy są prawdziwe, oczywistość jego przekazu może nieco razić. Amerykańskiemu reżyserowi zabrakło finezji w zabawie formą, którą potrafił zachwycić choćby w wampirycznym romansieTylko kochankowie przeżyją.
Truposze nie umierają zgromadziło prawdziwie gwiazdorską obsadę. Zachwyca Bill Murray, który jak zwykle zaraża nieznośną lekkością buty, Tilda Swinton pochodzi z odrębnej planety, co doskonale sprawdza się w tym zagubionym świecie, ale to Adam Driver po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najciekawszych amerykańskich aktorów. Do całej inwazji zombie podchodzi z dystansem. Zachowując się jak bohater podrzędnego horroru, przewiduje kolejne kroki i zachowania. Z jego postaci wypływa spora dawka humoru. Zresztą tego filmu nie można czytać na poważnie i raczej nie zamkniemy go w szufladzie z napisem horror (choć są odwołania do klasyków gatunku), ale zatopimy się w niezobowiązującym komediowym tonie.
Jim Jarmusch ma na swoim koncie o wiele ciekawsze propozycje filmowe niż Truposze nie umierają. Plejada gwiazd nie zawsze otrzymuje materiał do zagrania (Selena Gomez staje się tylko pięknym ozdobnikiem), a banalność przesłania może momentami nużyć. Jest miło, zabawnie, ale od reżysera z takim dorobkiem i doświadczeniem oczekujemy nieco więcej.