Przygotowanie podsumowań roku nie należy do najłatwiejszych. Zazwyczaj toczę bitwę między ulubionymi filmowymi pozycjami a powinnościami, czyli tymi produkcjami, które znalazły się na ustach wielu. Kasowy sukces, świetne recenzje i internetowy buzz z pewnością umieszczają filmy w centrum naszej uwagi. Tylko czy wszystkie zasługują, by znaleźć się na liście TOP10: Najlepsze filmy 2023 roku…
W tym roku brałam udział w różnych festiwalach (Sundance, Berlinale, Młodzi i Kino, Nowe Horyzonty, Wenecja, Gdynia, American Film Festival itp.), co pozwoliło mi na zobaczenia filmowych pozycji, które jeszcze nie trafiły na nasze ekrany. To sprawiło, że stanęłam przed dylematem, jakie tytuły powinny znaleźć się na mojej liście. Zdecydowałam, że wybiorę spośród wszystkich produkcji, które udało mi się zobaczyć w tym roku. Wśród najlepszych filmów 2023 znalazły się zarówno te, które doczekały się polskiej premiery i te, które jeszcze nie trafiły do szerszej widowni (odnotujcie je sobie i śledźcie kino/platformy VOD w przyszłym roku). Kluczem wyboru poniższych tytułów było emocjonalne zaangażowanie, żywe wspomnienia związane z fabułą, podejmowana tematyka, świetna reżyseria, zdjęcia i aktorstwo. Subiektywny zbiór wrażeń i interpretacji sprawił, że to właśnie te produkcje niemalże natychmiast pojawiają się w mojej głowie.
Najlepsze filmy 2023
10. Przejścia, reż. Ira Sachs
Przejścia to opowieść o tym, jak mieć króliczka i jednocześnie go gonić. Historia o współczesnych narcyzach, którzy gubią się we własnych pragnieniach. Rzecz o marzeniach o ideałach, nieustannym poszukiwaniu, nieumiejętności cieszenia z tego, co jest, gonieniu za czymś nieokreślonym, zagubieniu i niezadowoleniu. Wreszcie pełna humoru, ale też gorzkiej puenty opowieść o przerażającym pragnieniu szczęścia i lęku przed jego osiągnięciem.
Ira Sachs sprawnie konstruuje film o uczuciowym trójkącie, ale wykracza poza ramy zgranego romansu. Interesują go zagubieni bohaterowie uwikłani w sieć własnego niezrozumienia. Przejścia są ironiczne, zabawne i niebywale poruszające. Franz Rogowski wzbija się tu na wyżyny aktorskich umiejętności. Kochamy nienawidzić jego bohatera. Potępiamy go, a jednocześnie możemy się w nim przeglądać. Boleśnie zabawny seans.
9. Bulion i inne namiętności, reż. Ani Hung Tran
Sensualne kino, które można wąchać i smakować. Bulion i inne namiętności to romantyczne i dramatyczne slow cinema, które mnie wciąga i bardzo pociąga. Sceny są świetnie skonstruowane, kadry przypominają najpiękniejsze obrazy, a wirtuozeria realizacji pozwala przenieść się do francuskiej kuchni gdzieś na prowincji i zatopić się w kolory i smaki. To klasyczne food porn opakowane w poruszającą opowieść o czasie, miłości i niedopowiedzeniach.
Tran inspiruje się powieścią Marcela Rouffa, „Życie i pasja Dodina Bouffanta”, ale to tak naprawdę punkt wyjścia do przedstawienia historii miłości. Francusko-wietnamski reżyser opowiada nie tylko o gotowaniu, ale pięknej relacji, która nie daje się wcisnąć w XIX-wieczne schematy.
8. Przesilenie zimowe, reż. Alexander Payne
Zimowa opowieść, która idealnie nadaje się na około świąteczny czas to zdecydowanie Przesilenie zimowe. Alexander Payne jest mistrzem skromnego kina o relacjach. Zabiera nas do małomiasteczkowej Ameryki, której daleko od rozszalałego blichtru i wielkich pieniędzy. W jego cichym przyglądaniu się bohaterom tkwi prawdziwa magia kina, a to, co subtelne i niedopowiedziane potrafi prawdziwie poruszać.
Przesilenie zimowe to opowieść o rozpadzie rodziny i odnajdywaniu jej w ludziach, z którymi nie łączą nas więzy krwi. Paul (Paul Giamatti) jest nielubianym nauczycielem w męskiej szkole z internatem. Pech chce, że zostaje poproszony o pozostanie w placówce na ferie świąteczne i zaopiekowanie się chłopcami, którzy nie wracają do domu. Zamknięci w starych murach, odcięci od świata bohaterowie muszą skonfrontować się z własnymi animozjami i odkryć, że pod szorstką powierzchnią kryje się poranione serce. Opakowany w warstwy surowości, dystansu i złośliwości nauczyciel w zetknięciu z 15-letni Angusem (Dominic Sessa) odkrywa w sobie całkiem nowe uczucia.
Podsumowują to poruszający i zabawny film, który jest niczym miód na serce.
7. Poprzednie życie, reż. Celine Song
Song subtelnie buduje opowieść o uczuciowym trójkącie, w którym tęsknota za niewykorzystanymi szansami wybrzmiewa ze zdwojoną siłą. Poprzednie życie skupiają się nie tyle na melodramacie, co doświadczeniu migracji i pustce, która powstaje po oderwaniu się od korzeni. Koreańsko-kanadyjska reżyserka czerpie ze swojego życia pełnymi garściami, przez co jej obraz staje się niezwykle subtelny i poruszający. Sceny wypełnione są uczuciem i nie da się ukryć, że niezwykle rezonują z odbiorcą.
Poza tym Nowy Jork już dawno nie był tak uroczy i poruszający, stając się ostoją na migrantki, a także miejscem, gdzie buduje swoje nowe życie. Ten film to ciepły kocyk, którego tak bardzo potrzebujemy. Przytulanka, która potrafi ukoić i utulić, niosąc ze sobą przesłanie, że nawet jeśli mierzymy się trudnymi emocjami, decyzje, które podejmujemy wiodą nas w dobrym kierunku.
6. Kos, reż. Paweł Maślona
Ten KOS to sztos! Kino mądre, zabawne, bawiące się formą, świetnie obsadzone, genialnie zrealizowane. Nasze, ale ze świetnymi inspiracjami. Takie kino historyczne chcę oglądać. Takiego kina oczekuję, które nie podchodzi do przeszłości na kolanach, które daje przestrzeń na to, by teraźniejszość skonfrontowała się z historią. Paweł Maślona ma doskonałe wyczucie rytmu – ten film płynie, rozkładając akcenty na poszczególne elementy. Mamy tu kino kameralne, ale niepozbawione rozmachu. Bardzo dobre aktorstwo i inspiracje najlepszymi twórcami.
Kos przywodzi na myśl Nienawistną ósemkę Quentina Tarantino. Nie chodzi tu wcale o tworzenie porównań w stylu „polski Tarantino”, ale podkreślenie interpretacyjnego rozmachu, dystansu do opowiadanej historii i umiejętności puszczenia oka do widza.
5. Reality, reż. Tina Satter
Reality widziałam na festiwalu w Berlinie, czyli dość dawno temu, a jednak wciąż dość mocno jest obecna w mojej pamięci. To skromny film, który nie przynosi ze sobą żadnych nowych rozwiązań formalnych czy zaskakującego aktorstwa, a trafia do serca. Sydney Sweeney wychodzi ze schematu seksownej dziewczynki, która z wdziękiem korzysta ze swoich atutów. Pokazuje, że ma do zaoferowania dużo więcej. Satter daje jej świetny materiał – scenariusz na podstawie zapisu przesłuchania Reality przez FBI. I choć tekst opiera się na prawdziwych wydarzeniach, dopiero ucieleśnienie nagranych głosów daje mu prawdziwą siłę.
Reality to wciągająca opowieść o postawie obywatelskiej, niezgodzie na kłamstwo, wartościach i przekraczaniu uprawnień. To także doskonała prezentacja metod działania FBI. Można z uwagą przygląda się, jak dwóch agentów prowadzi rozmowę, w jaki sposób zadaje pytania i podchodzi do podejrzanej. Ten film to perełka, która skromnymi środkami porusza ważny temat jednostki pełnej ideałów w obliczy opresji systemu. Satter daje nam mały wielki film, obok którego nie można przejść obojętnie.
4. Barbie, reż. Greta Gerwig
Barbie to z pewnością marketingowy fenomen, który mocno zapisze się na kartach historii popkultury. Rozbuchana wizja świata z przesłaniem o girl power. To film, których zachwyca pod względem wizualnym (ta scenografia!), muzycznym i aktorskim. Choć nie jest to obraz idealny, potrafi wzbudzać emocje. Podąża się za bohaterami, wierzy w ich uczucia i troski.
Być może Gerwig nie odkrywa nowych lądów. Nie stawia nowych tez i nie wyciąga odkrywczych wniosków. Jednak jej Barbie jest filmem, którego potrzebowaliśmy. Kolorowy i momentami rozkrzyczany opowiada o poszukiwaniu tożsamości w świecie, który od zawsze narzuca nam społeczne role – zarówno kobietom, jak i mężczyznom.
Barbie to doskonała satyra, która momentami jest rysowana grubą kreską. Nie jest to zarzut, bo wyolbrzymieniem charakteryzuje się ten gatunek, a Gerwig czuje się w nim jak ryba w wodzie. Pokazuje, że w świecie nie ma miejsca na zero-jedynkowe interpretacje. Plastikowe kamienne twarze muszą odkryć w sobie różne emocje. Z ekranu padają znane już prawdy, ale może w końcu nadszedł czas, by kilka z nich głośno wybrzmiało. Każdy z nas jest wystarczający (Kenough!) niezależnie od tego, do którego świata należy. Barbie ma w sobie więcej z ludzi niż się może spodziewać, a każda z nas ma w sobie coś z Barbie.
3. Strefa interesów, reż. Jonathan Glazer
Temat Holocaustu został wyeksploatowany przez X Muzą na wiele sposobów. Silenie się na nowe opowieści i interpretacje jest ryzykowne, a jednak Jonathan Glazer zdecydował się na podjęcie rękawicy. Obrał przy tym zupełnie inną perspektywę, czyli spojrzenie na temat zakłady oczami niemieckiego oficera. W Strefie interesów nie wchodzimy do obozu. Jak rodzina Hossa zostajemy na zewnątrz. W pełni świadomi tego, co dzieje się w Auschwitz-Birkenau jako widzowie stajemy się bardziej uważni na szczegóły. To one kreują pełen niepokoju i napięcia obraz zła, którego nie sposób wytłumaczyć czy zrozumieć.
Film Glazera staje się rewersem Syna Szawła Laszlo Nemesa. Oszczędny w emocjach i z dystansem do bohaterów daje przestrzeń widzom do samodzielnego przeżywania ich obojętności i banalnej codzienności w otoczeniu kominów z krematorium. Strefa interesów trzyma narrację na wodzy. Sprawia, że jeszcze długo po seansie trudno otrząsnąć się z tych niewypowiedzianych i niewyrażonych emocji. Maestria grania dźwiękiem i obrazem. Kino historyczne, a jednak boleśnie rezonujące z rzeczywistością.
2. Memory, reż. Michel Franco
Michel Franco tworzy obraz o skomplikowanym połączeniu dwójki ludzi uwikłanych w trudne rodzinne relacje i niełatwy związek ze swoją pamięcią. Skupia się na nich i z uwagą przygląda temu, jak radzą sobie z własnymi emocjami. To kameralny portret zapominania, pamiętania i przeżywania traumy od nowa. Cicha celebracja obecności drugiego człowieka, ale też mocny komentarz w sprawie nieporadności rodzinnych relacji.
Memory to kameralne kino, które uwielbiam, osadzone blisko bohaterów. Daje przestrzeń na rozwój postaci, opowiada o niewyjaśnionych sprawach w małych scenach i tworzy piękno zdobywania doświadczenia w zbliżeniach. Siła Memory tkwi w subtelności i wybitnych kreacjach Jessiki Chastain i Petera Sarsgaarda.
1. Biedne istoty, reż. Yorgos Lanthimos
Yorgos Lanthimos zdecydowanie należy do najciekawszych greckich reżyserów. Do tego z powodzeniem robi kino autorskie w ramionach hollywoodzkich wytwórni. Wyrazisty styl, mocne tematy i świetny humor sprawiają, że obok jego kina nie można przejść obojętnie.
Opowieść o kobiecej emancypacji ubrana w szaty baśni o potworze Frankensteina może wydawać się szalonym pomysłem. Lanthimos udowadnia jednak, że jego kreatywność jest nieskończona, a każdy film przynosi ze sobą coś nowego. Czy to na poziomie opowiadanej historii, czy formalnych rozwiązań. Biedne istoty to świetnie skonstruowany film, który czaruje dopieszczonymi kadrami i perfekcyjnie obmyśloną narracją. Pełnokrwiste postaci niosą ze sobą skomplikowane emocje i konflikty wewnętrzne, które z lepszym lub gorszym skutkiem próbują rozwiązać. To kino wybitne, pełne ironii, zapierających dech w piersi scen i fenomenalnej Emmy Stone.
Od Wenecji marzę o ponownym seansie!
10 pozycji, które się nie „załapały się” na listę, a warto je zobaczyć: Filip, Bękart, Obsesja, Dream Scenario, Eileen, Czas krwawego księżyca, Opadające liście, Oppenheimer, La chimera, Cztery córki.