Powietrzne ewolucje i braterstwo, ale też rozszalałe ego, które nie pozwala zatrzymać się w szeregu z przeciętnością. Top Gun zapraszał do męskiego świata wypełnionego adrenaliną i testosteronem, hołubił pilotów i ich balansowanie na granicy ryzyka. Stał się kultowy za sprawą imponujących zdjęć, mocnej ścieżki dźwiękowej i trudnym emocjom. Czy warto wchodzić dwa razy do tej samej rzeki? Jaki jest Top Gun: Maverick?
Top Gun: Maverick – udany sequel
Film Josepha Kosinskiego to zbudowany na sentymentach sequel, który z niestrudzoną fascynacją przygląda się reliktom przeszłości. Z lubością przytrzymuje spojrzenie na zapełnionej przyszywkami kurtce, zaprasza na przejażdżki Kawasaki czy wygodnie rozsiada się w starym barze gromadzącym pilotów. Wszystkie te elementy stają się powiewem nostalgii, ale też hołdem dla kina odnoszącego niegdyś wielkie sukcesy. W tej miłości znajdzie się kilka patetycznych momentów i autotematycznych rozważań, ale Kosinski nie pozwala sobie na nadmiar przesłodzenia i skutecznie rozładowuje atmosferę, puszczając oko do widza.
Top Gun: Maverick to kino stworzone dla Toma Cruise’a. Aktor, który od lat jest marką sam w sobie i nieustannie zachwyca (i trochę też przeraża) przesuwaniem granic poświęcenia dla roli, powraca jako niestrudzony ryzykant kapitan Pete „Maverick” Mitchell. Lubujący się w misjach niemożliwych do zrealizowania nie jest ulubieńcem marynarki wojennej, ponieważ nie zawsze mu po drodze z rozkazami. Po 30 latach spoglądamy na faceta, który niewiele się zmienił i wciąż gotowy jest stawiać wszystko na jedną szalę. Jego jedyną słabością jest syn zmarłego przyjaciela. Bradley „Rooster” Bradshaw (Miles Teller) poszedł w ślady ojca i z brawurą zasiada za sterami najnowocześniejszych maszyn.
Top Gun: Maverick – kino akcji z fabułą
Ojcowska relacja, dojrzewanie do miłości i dochodzenie do zgody z przeszłością są tematami, które pojawiają się w filmie Kosinskiego. Maverick wciąż nie może pogodzić się ze stratą przyjaciela, martwi się o Roostera i wykazuje się niegasnącą brawurą. Trzeba przyznać, że twórcy Top Gun: Maverick odrobili lekcje i nie popełnili błędów z pierwowzoru. Sequel posiada zajmującą fabułę i klarowną misję. Całość nabiera sensu, a nie jest tylko zlepkiem imponujących powietrznych ewolucji. Scenarzyści sprawnie przeprowadzają nas przez emocjonalne wątpliwości, a także zawiłości wojskowego ataku na bazę wroga. W końcu akcja ma sens, a nie jest tylko ozdobnikiem i kolorowym fajerwerkiem, który przysłania fabularne niedociągnięcia.
W Top Gun: Maverick wszystkiego jest dwa razy więcej i dwa razy mocniej, ale twórcom udaje się utrzymać w ryzach rozbuchane inscenizacje. Odpowiedzialny za zdjęcia Claudio Miranda zaprasza nas w przestworza, ciasne i niebezpieczne kaniony, a także do kokpitu samolotów. I choć sceneria i rozmach zapierają dech w piersi, nie można pominąć montażysty Eddie Hamiltona, który sprawia, że szalona akcja w przestworzach jest jasna i klarowna. Ten film technicznie jest wykonany na najwyższym poziomie i dzięki temu oddaje ducha produkcji z 1986 roku, a nawet prześciga swój pierwowzór. W drugiej połowie opowieści dech zapiera w piersiach i nie można oderwać uwagi od ekranu. Świetne połączenie efektów cyfrowych i sprawnego aktorstwa pozwala poczuć prawdziwy strach i ekscytację.
Tom Cruise udowadnia, że urodził się do tej roli. Z zawadiackim uśmiechem ściga się z własnymi słabościami, ale też z niekłamanym urokiem przekazuje pałeczkę młodszemu pokoleniu. Top Gun: Maverick to film pełen energii i prawdziwej pasji. Mocny i szybki, ale pozwalający złapać oddech w odpowiednich momentach. Świadomy ciężaru pierwowzoru, który dźwiga na ramionach, ale też odważny w podążaniu własną drogą. Joseph Kosinski nie unika znanych schematów, wpada w sidła oczekiwań i przewidywalności, ale robi to z niekłamanym urokiem i radością. Tak powinno frunąć kino akcji.
daję 7,5 łapki!