Tomasz Włosok dopiero skończył PWST w Krakowie, a już zagrał w kilku serialach i filmach. Pracował, m.in. z Andrzejem Wajdą i Maciejem Pieprzycą. Lubi wyzwania i ciągle sięga dalej. W głównej roli debiutuje w „Reakcji łańcuchowej” Jakuba Pączka. Nam opowiedział o szczęściu, pracy i zawodowych marzeniach.
W zeszłym roku zostałeś absolwentem aktorstwa, ale Twoja filmografia jest już bogata. Czy to był strzał w dziesiątkę i od razu wiedziałeś, że ten zawód chcesz wykonywać?
O tym, że chciałbym pójść do szkoły teatralnej zdecydowałem już na studiach. Na dziennikarstwie poznałem ludzi, którzy otworzyli mi oczy. Podczas dni otwartych Akademii Teatralnej jedna z profesorek, która prowadziły zajęcia, powiedziała, żebym sobie darował. Wtedy się w sobie spiąłem. Nie dostałem się za pierwszym razem, ale poszedłem do studium przygotowawczego Lart w Krakowie. W następnym roku byłem już studentem aktorstwa.
Studia i od razu pierwsze role. Serial nie kolidował z nauką, szczególnie że zdjęcia odbywały się we Wrocławiu?
Do serialu trafiłem z moim przyjacielem i współlokatorem. Pogodzenie studiów i pracy było trudne, ale chyba obaj jesteśmy w czepku urodzeni. Kiedy było dużo zdjęć i musieliśmy być we Wrocławiu, mieliśmy zajęcia z profesorami, którzy przymykali oko na nasze nieobecności. A przy tych wymagających zdarzało się tak, że akurat nasz wątek był wyciszany. Trzeba było jakoś kombinować, ale daliśmy radę. „Pierwszą miłość” była pracą, którą po prostu się bierze. Serial był pięknymi wrotami, które dały nam możliwość jakiegoś funkcjonowania. Z kolei przy „M jak miłość” chciałem łapać doświadczenie. Zależało mi na tym, żeby ciągle się rozwijać.
Zetknięcie z rzeczywistością po szkole było bolesne?
Ta praca jest jak sinusoida. Ludzie po szkole wychodzą spod klosza, który nas niańczył. Wtedy uświadamiasz sobie, że nie jest tak łatwo. Możesz zaryzykować i żyć jak freelancer albo starać się dostać do teatru, gdzie zazna się spokoju. Trzeba mieć świadomość, że czasami jest praca, ale jeśli się ryzykuje i nie ma czegoś na stałe, może jej kiedyś zabraknąć. Trudno być nieustannie obecnym, bo w pewnym momencie nasza twarz przestaje zaskakiwać. Aktorzy mają swoje wrodzone cechy i pewnych rzeczy nie przeskoczymy.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że traktujesz aktorstwo jako misję. Co przez to rozumiesz?
Wkraczamy w taki moment, gdzie ważne jest celebrowanie siebie, żyjemy w czasach social media. Uważam, że zawód, który wykonujemy powinniśmy traktować jako pracę. Chciałbym dzielić się swoją wrażliwością, a nie żeby ludzi szli oglądać moją mordę. To mnie nie interesuje, dlatego pracę z Maćkiem Pieprzycą uważam za fenomen, ponieważ potrafił stworzyć niesamowitą aurę wokół dzieła. Wszyscy gramy do jednej bramki. W jego wcześniejszym filmie „Chce się żyć” Dawid Ogrodnik stworzył wybitną rolę, która wpisuje się w całość. Nie widzimy tylko jednego bohatera, ale wszystkie relacje i postaci są świetnie skonstruowane.
Podobnie wyglądała praca z Andrzejem Wajdą na planie „Powidoków”?
Wajda był już słabiutki. Aczkolwiek przed każdym ujęciem przychodził do nas i mówił, co mu nie pasowało, co chciałby zmienić. Jego asystentem i drugim reżyserem był Marek Brodzki, który miał nam przekazywać informacje. Pan Andrzej miał nie wychodzić z reżyserki, a jednak wolał mieć bezpośredni kontakt z aktorami. To taka piękna energia. Widać było niesamowitą miłość do kina. Było czuć, że on to kocha i tym żyje.
A jak było z Jakubem Pączkiem, u którego w „Reakcji łańcuchowej” zagrałeś główną rolę?
Z Kubą (Jakub Pączek, reżyser – przyp. red.) poznaliśmy na PWST w Krakowie. A potem spotkaliśmy się przy filmie Maćka Pieprzycy „Jestem mordercą”, gdzie był asystentem reżysera. Opowiedział mi o tym projekcie, ale jeszcze nie rozmawialiśmy o ewentualnej współpracy. Po dofinansowaniu ruszyła machina castingów, ale wciąż nie wiedziałem, czy zagram postać Adama. Kuba lubi zawieszać ludzi w niepewności.
Co spodobało Ci się w tym scenariuszu?
Podobała mi się postać, którą miałem zagrać. Adam jest chłopakiem, który pogubił się w życiu. Zaczęło się od matki i na niej też się kończy. Całe swoje życie podporządkował tej osobie. Traktował ją jako niespełnioną ambicję. Próbował zaimponować, cały czas udowodnić, że jest wart zainteresowania. Takie chore uzależnienie od drugiego człowieka było dla mnie ciekawe. Chciałem, od samego początku, żeby się go nie lubiło. Nie miał wzbudzać współczucia. Musiałem uważać, żeby jego zachowanie nie było wyrachowane. Uważałem, że od początku do końca jest tak napisany, żeby wkurzać. Ma irytować. Taki miałem obraz w swojej głowie.
Tytułowa reakcja łańcuchowa rozpoczyna się od feralnej decyzji Adama. Wierzysz, że nasz los jest przesądzony, a może – mimo wszystko – mamy nad swoim życiem pełną kontrolę?
Otaczam się ludźmi, którzy mocno interesują się astrologią. Dość sceptycznie na to patrzę. Wierzę, że mamy wolną wolę i sami decydujemy o swoim życiu, ale być może jesteśmy jakimś zapisanym kodem, przewidywalnym schematem. W większości są to nasze wybory, ale to, w jakich miejscach się znajdujemy i jakich ludzi spotykamy, sprawia, że może nastąpić taka lawina przyczynowo-skutkowa. Wybory, których dokonujemy mogą skutkować taką reakcją łańcuchową. Każdy z bohaterów „Reakcji łańcuchowej” chciał dobrze, ale miał swój cel, który sprawił, że wszyscy się minęli. Otarli się o sobie jak krzemienie i zapalili.
Nie zwalniasz tempa. Co czeka cię dalej na twojej drodze zawodowej?
W SoHo trwają próby do spektaklu na podstawie powieści Karpowicza „Ości” w reżyserii Pawła Miśkiewicza. To opowieść o pajęczynie relacji, w której chodzi o uczuciowy czworokąt. A oprócz tego Maciej Pieprzyca przygotowuje serial dla Canal+ „Kruk”.
Masz jakąś rolę marzeń? Ktoś, kogo chciałbyś zagrać?
Socjopatę. Bardzo mnie interesuje, jak zło rodzi się w człowieku. Czy jest ono genetyczne, wrodzone, a może nabywamy pewne cechy, które pozbawiają nas empatii. Jak to się staje, że człowiek jest w stanie pozbawić życia drugiego człowieka, nie mając przy tym poczucia winy. Czekam, żeby mieć takiego swojego socjopatę do zagrania.