-daję 5 łapek!
Być może literatura wielkich pisarzy jest o wiele bardziej ciekawa i zajmująca, niż ich biografie. I choć John Ronald Reuel Tolkien nie mógł narzekać na przewrotność swojego losu, dzięki któremu został jednym z najciekawszych autorów fantasy, Dome Karukoski opowiada nudną i przewidywalną historię inteligentnego chłopaka widzącego więcej niż inni. Tolkien jest nieudaną próbą uchwycenia fenomenu twórczości pisarza, która grzęźnie w odmętach poprawności i braku wyobraźni.
John nie miał łatwego dzieciństwa. Jego ojciec zmarł w młodym wieku i wychowaniem dzieci musiała zająć się sama matka, która równie szybko osierociła chłopców. Ich wychowaniem zajął się katolicki przyjaciel rodziny, a wkrótce Tolkien trafił do szkoły z internatem. Początkowo odtrącony, znalazł jednak grupę wiernych przyjaciół, z którymi założył stowrzyszenie T.C.B.S., czyli Tea Club – Barrovian Society. Młodzi intelektualiści spotykali się ze sobą, by podyskutować o literaturze i wymienić się poglądami o świecie. To tam młody John (Nicholas Hoult) poznał swojego przyjaciela Geoffreya Smitha (Anthony Boyle). Młodzi mężczyźni razem trafili na front I wojny światowej.
Zobacz także: recenzja filmu Niedobrani
Oprócz męskich przyjaźni duże znaczenie w życiu Tolkiena odegrała Edith Bratt (Lily Collins). Oboje poznali się, kiedy byli niepełnoletni, ale niemal natychmiast zapałali do siebie miłością. Chłopak wychowywany w duchu katolickich norm i zasad, dostał zakaz spotykania się z dziewczyną, który miał dotrzymać do osiągnięcia pełnoletności. Na próżno szukać między nimi porywów namiętności, twórcy pokazują niewinne zauroczenie. Serię uroczych gestów i ciepłych spojrzeń, które mają sprawić, abyśmy uwierzyli w moc łączącego ich uczucia. Zresztą cała ta historia jest prawie poruszająca, prawie intrygująca i prawie udana.
Karukoski przeskakuje między wątkami, rozgrywa swoją historię na różnych planach czasowych, ale nie jest w stanie tchnąć w nią życie. Spotkania z młodymi intelektualistami przypominają gorszą wersję Stowarzyszenia Umarłych Poetów, a romans nie ma w sobie ani krzty niewypowiedzianej chemii. Z ekranu bije urocza naiwność i niewinność, aż trudno zachwycić się pomysłowością i wyobraźnią pisarza.
Zobacz także: recenzja filmu Autor
Nicholas Hoult jest grzecznym chłopcem, który od czasu do czasu spogląda gdzieś w dal i wypowiada wiele mądrych słów, ale brak mu wiarygodności. Karukoski próbuje połączyć punkt z biografii Tolkiena z odpowiednikami w jego twórczości. I choć doskonale wiemy, że Środziemiei i świat z Władcy pierścieni został stworzony na podstawie doświadczeń pisarza, trudno nie zauważyć, że pewne powiązania są czynione na siłę.
Brak w Tolkienie werwy i życia. Brak porywających obrazków i fascynujących opowieści, które pozwoliłby zagłębić się w świat pisarskiej wyobraźni. Denerwuje twórcza powściągliwość i poprawność opowiadania. Po biografii Tolkiena spodziewamy się czegoś więcej, nawet jeśli jego życie nie obfitowało w pasmo niesamowitych wydarzeń.