Autor recenzji: Patryk Kosenda


– daję 7 łapek!

Jeżeli przystaniemy na pomysł poety, że po apokalipsie musi nadejść after party, to impreza zaserwowana nam przez Shultsa powinna zadowolić każdego widza. Tyczy się to zarówno horrorowych weteranów, fanów minimalizmu filmowego, jak i sympatyków kina psychologicznego.

Kadr z filmu „To przychodzi po zmroku”.

Motyw postapokaliptyczny eksploatowany jest od niepamiętnych czasów, jednak ze względu na obecne nastroje społeczne może on padać na żyźniejszy grunt.

Niedobrze, gdy za ten niełatwy temat biorą się osoby z przypadku (np. ex-ministra Mucha i jej książka „Wszystko się stało”) lub jest odklepywany – niejako z automatu – jak kolejna pozycja z uniwersum „Metro 2033”. Jeżeli chodzi jednak o kino, to postapokalipsa ma ostatnio naprawdę dobrą passę. Rok 2015 należał do „Mad Max: Na drodze gniewu”, a 2016 – do „Cloverfield Lane 10”. Czy 2017 będzie rokiem „To przychodzi po zmroku”? Wszystko na to wskazuje.

Film przedstawia historię nauczyciela Paula (Joel Edgerton) i jego rodziny, którzy muszą zmierzyć się z przeciwnościami losu po „tym wszystkim”. Tak właśnie bohaterowie określają zdarzenia graniczne, które definiują ich obecną sytuację. Pojawia się również tajemnicza „choroba”, która zmusza Paula do podejmowania trudnych decyzji. Uderza scena otwierająca film Shultsa, kiedy mężczyzna musi pożegnać się z zarażonym seniorem. Jego zachowanie – strzał w głowę – staje się brutalnym aktem agresji, ale też miłosierdzia i wybawienia. Wszystko, by chronić rodzinę.

Kadr z filmu „To przychodzi po zmroku”.




Cienie i półcienie przetrwania to główny temat opowieści, której tło zostało zarysowane szkicowo. Pomimo powściągliwości w budowaniu fabuły, można uznać to za bezbłędny zabieg. Reżyser pozwala bohaterom na wspomnienia, ale przybierają one kliszowy charakter, mający na celu przybliżenie uniwersalnego, ludzkiego aspektu życia po tragedii. Shults nie odpływa w przeszłość, skupia się przede wszystkim na chwili obecnej. Prowadzi narrację w chłodny, elegancki sposób, co znajduje odzwierciedlenie w wizualnym i montażowym dopracowaniu. Ciekawie rozpisane postaci i gra aktorska – dobra w wykonaniu Edgertona i Ejogo i nieco rozczarowująca ze strony Abbotta, który zdaje się wciąż poruszać w świecie „Dziewczyn” – sprawiają, że film nie jest tylko obrazową wydmuszką.

Choć można mieć do reżysera pretensje o pewną wtórność przemyśleń, film umiejętnie stawia pytania o granice człowieczeństwa, charakter i okoliczności jego wynaturzenia. Wielokrotnie poruszane zagadnienia nie oferują nic nowego, ale Shults stawia interesującą tezę – znak równości między twierdzeniami Eliota i Sartre’a, mówiąc: piekło to my i inni.

„To przychodzi po zmroku” jest nie tylko satysfakcjonującą propozycją na letni wieczór, ale również obrazem, który dokłada ważną cegiełkę do dorobku kinematografii spod znaku postapokalipsy.


Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!

[R-slider id=”2″]

About the Author
Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply