-daję 9 łapek!
Jordane Peele wyrasta na mistrza intelektualnego horroru. Pod powierzchnią straszaka ukrywa metafory i symbole. Z każdą sekundą jego krytyka społeczeństwa amerykańskiego nabiera wyraźnych kształtów i nie pozostawia widza obojętnym. Miłośnik kina z lubością podrzuca wizualne i intertekstualne aluzje, by skonstruować własną, niezwykle charyzmatyczną wypowiedź. To my staje się filmem pełnym niepokoju, brutalności, ale też niewygodnych spostrzeżeń. To wędrówka w niebezpieczne rejony utajonego id każdego człowieka.
To my – Ameryka Reagana kontra Ameryka Trumpa
Jest rok 1986. Ameryka ery Reagana, niebywały rozkwit popkultury, a także dysproporcji społecznych, bezdomności i głodu. Znajdujemy się w Santa Cruz, gdzie czarnoskóra rodzina świętuje urodziny córki. Adelaide jest radosną dziewczynką ubraną w za dużą koszulkę z Thriller Michaela Jacksona. Wszystko pozornie wygląda normalnie, ale razem z bohaterami czujemy podskórny lęk i niepewność w otoczeniu białych Amerykanów. W pewnym momencie Adelaide oddala się od rodziców i trafia do sali pełnej luster o wdzięcznej nazwie „Odnajdź siebie”. Zamknięcie w klaustrofobicznej przestrzeni pełnej zwierciadeł może prowadzić do traumy dla małego i przestraszonego dziecka, tymczasem wśród wielu odbić pojawia się jej realne odzwierciedlenie. Wszystko, co wydarzy się potem, będzie pokłosiem tej sytuacji.
Peele przeskakuje do współczesności i rozpoczyna opowieść o rodzinie Wilsonów, która jedzie na wakacje do Santa Cruz. W scenie przywołującej otwarcie Lśnienia Sidneya Kubricka widzimy jadących samochodem Adelaide (Lupita Nyong’o), jej roześmianego i dowcipnego męża Gabe’a (Winston Duke) i dwójkę dzieci – Zorę (Shahadi Wright Joseph) i Jasona (Evan Alex). Jednak kobieta nie jest zadowolona z tej wyprawy, a mroki przeszłości wypełniają jej myśli. Nic nie jest w stanie sprawić, żeby odetchnęła i dała się zrelaksować. Szczególnie w zetknięciu z bogatymi i białymi sąsiadami – rozkapryszoną alkoholiczką (Elisabeth Moss), jej egocentrycznym mężem (Tim Heidecker) i bliźniaczkami (kolejne odwołanie do Lśnienia). Jej niepokoje nabierają kształtu, gdy nocą na podjeździe ich domu staje czteroosobowa rodzina. Wkrótce milczące istoty zamienią się w krwiożerczych oprawców, rozpoczynając brutalną zabawę niczym krystalicznie czyści chłopcy z Funny Games Michaela Hanekego.
To my – „Jesteśmy Amerykanami!”
Sobowtóry bohaterów z lubością i zaangażowaniem mordują metalowymi nożyczkami, wyraźnie odpłacając się za wyrządzone krzywdy i przemilczane traumy. To my pokazuje, jak przeszłość dopada teraźniejszość i powoli odkrywa swoje metaforyczne znaczenia. Kiedy Adelaide pyta się Red (sobowtór), kim są, ta odpowiada: „Jesteśmy Amerykanami”. Amerykanami, którzy przez lata żyli pod powierzchnią ziemi, w tunelach silnie powiązanych z niewolnictwem i wyzyskiem człowieka, a teraz postanowili wyrazić swój sprzeciw i zyskać prawo głosu. Peele ponownie, tak jak to zrobił w Uciekaj!, odwołuje się do głęboko zakorzenionego rasizmu i podziału klasowego, który doprowadza do rozłamu w amerykańskim społeczeństwie. Konfrontuje ze sobą nie tylko czarnych i białych, bogatych i klasę średnią, ale także ego z id. To my jest niezwykle pojemnie interpretacyjnej i dzięki temu przez każdego może zostać odczytane zupełnie inaczej. Peele potrafi niezwykle skutecznie, w rozrywkowy sposób, tworzyć rozbudowaną krytykę.
Jordan Peele wirtuozem gatunku
To my nie byłoby tak dobre, gdyby Peele nie był aż tak precyzyjnym reżyserem. W jego filmie każdy element jest perfekcyjnie dopracowany i przygotowany. Na próżno szukać fałszywych nut czy wizualnego przepychu. Obraz koresponduje z niezwykle mocną i barwną muzyką Michaela Abelsa. Po seansie w głowie pozostają dźwięki i genialne choreografie. Ale przede wszystkim ten film należy do Lupity Nyong’o. Rozdarta między postaciami kreuje dwa skrajnie różne występy. Jako Adelaide jest nadopiekuńczą mamą o zmysłowych ruchach baletnicy. Porusza się z gracją, mówi wyważonym tonem i emanuje spokojem. Jej Red to owładnięty złością kłębek zwierzęcych instynktów. Toporna i chropowata z szorstkim i drażniącym głosem przypomina panterę gotową do skoku.
Jordan Peele staje się wirtuozem gatunku, a przy tym najbardziej wyraźnym krytykiem kultury i społeczeństwa amerykańskiego. To my opowiada o skrywanych lękach i traumach. Pokazuje, że, choć zawsze boimy się obcego, my sami stanowimy największe zagrożenie. Peele nie podaje rozwiązań, nie narzuca własnej wizji, ale pozostawia widza w zdumieniu oraz zadziwieniu tym, jak wiele może się kryć pod powierzchnią gatunkowego horroru. Przeglądanie się w zwierciadle może doprowadzić do zguby albo prawdziwego otrzeźwienia.