Titane pojawiło się na festiwalu w Cannes i podbiło serca krytyków, jak i jury, przynosząc Julii Ducournau Złotą Palmę. I choć ten film kipi od różnych emocji, jest poruszającą wycieczką po festiwalowych schematach, nie potrafi mnie do siebie przekonać. To kolorowy obraz podszyty erotyczną energią, morderczymi zapędami i ogromną potrzebą bliskości, który obiektywnie spełnia kryteria dzieła interesującego i ponadprzeciętnego, ale francuska reżyserka nie sprawia, że moje serce bije szybciej w rytm hitu Macarena.
Przeczytaj także: Odkupienie
Całość zaczyna się z dość intensywnie, kiedy rodzina jadąca samochodem ulega wypadkowi. Mała Alexia trafia na stół operacyjny, a w jej głowie pojawia się metalowa płytka. Ocalała, wychodząc ze szpitala przytula się do sprawcy jej cierpienia, czyli samochodu jej ojca. Syndrom sztokholmski? To dopiero początek pełnej skrajności i niedomówień wędrówki przez życie Alexii (Agathe Rousselle). Reżyserka zapewnia nam szybki skok w czasie i już wkraczamy do dorosłego świata, w którym atmosfera kipi od seksu i mrocznej energii skrywanych tajemnic. Patrzymy na seksualne podboje, seks z samochodem i morderstwa. Prawdziwa jazda bez trzymanki.
Ducournau tworzy świat gęsty od doświadczeń i wydarzeń. Kiedy atmosfera emocjonalnego zepsucia sięga zenitu, reżyserka dokonuje wolty i nieco łagodzi obyczaje. Alexia uciekając przed policją, zmienia tożsamość i jako Adrien trafia na Vincenta (Vincent Lindon), strażaka, który od wielu lat poszukuje swojego zaginionego syna. Zagubieni, obolali i osamotnieni stają się dla siebie kimś wyjątkowym. I choć w tej chorej grze pozorów, trudno doszukiwać się szczerości i logicznych wyjaśnień, mimochodem odnajdziemy w niej sporo pokłady czułości i bólu, który pragnie ukojenia.
Przeczytaj także: Nosorożec
Titane nie bierze jeńców w szalonej jeździe bez trzymanki. Tworzy bohaterkę, która wymyka się wszelkim schematom. Nie daje się łatwo poznać, nie wdzięczy się do widza, a raczej intryguje życiem w krainie absurdów, tajemnic i desperacji. Filmu Ducournau nie można brać w pełni na poważnie i dosłownie, ponieważ reżyserka zaprasza nas do świata gdzieś na pograniczu rzeczywistości. W jej fantazji ludzie przypominają roboty. Z ich ran leje się olej zamiast krwi, a spod skróty przebija się błyszczący metal. Posthumanistyczny obraz, w którym esencja wciąż tkwi w międzyludzkich relacjach.
W wizualnym i fabularnym rozbuchaniu tkwi prawdziwa moc Titane. To film, który jest JAKIŚ i wzbudza emocje, prowokując do rozważań nie tyle nad samą opowieścią, ale też nad zabawą utartymi schematami i naszymi przyzwyczajeniami. Francuska reżyserka prowokuje. I choć jej film jest momentami czułą opowieścią o poszukiwaniu bliskości, potrzebie obcowania z drugim człowiekiem i odkrywaniem własnej tożsamości, narracyjny chaos nie przynosi pełni satysfakcji. To kolorowy obrazek obliczony na szokowanie, który niesie w sobie banalne treści. Powiew świeżości, który raczej prowokuje i zniesmacza niż przynosi radość i ekscytację z odkrywania czegoś nowego.
daję 5 łapek!