The Dinner mógł być filmem, który, z napięcia pomiędzy czwórka bohaterów przy jednym stole, nie daje chwili wytchnienia. Niestety rozbicie opowieści na różne przestrzenie i płaszczyzny czasowe skutecznie zmniejsza emocjonalne zaangażowanie i intensywności sytuacji. Oren Moverman wędruje po niuansach amerykańskiej historii, tworzy wyszukane metafory, ale zapomina o tym, że w prostocie tkwi największa siła.
The Dinner – rodzinna konfrontacja na deser i przystawki
Paul (Steve Coogan) wraz z żona, Claire (Laura Linney) spotyka się w niezwykle eleganckiej restauracji z bratem (Richard Gere) i jego żoną (Rebecca Hall). Nauczyciel historii z ideałami kontra startujący w wyborach na kongresmena polityk. Decydująca żona kontra wspierająca i młoda podpora mężczyzny. Te dwie pary różni niemal wszystko, aż trudno uwierzyć, że są rodziną. Łączy ich wspólny cel: uratowanie synów przed konsekwencjami głupiego nastoletniego wybryku. Choć trudno nazywać wybrykiem to, czego dopuścili się nastolatkowie.
Moverman rozpoczyna opowieść z impetem i werwą. Dzieli ją według kolejnych dań pojawiających się na stole: od przystawki do deseru, ale z każdą kolejną potrawą wkrada się coraz więcej chaosu i zagubienia. Wydaje się, że mamy do czynienia z Rzezią Romana Polańskiego, ale intensywność interakcji między bohaterami pozostawia wiele do życzenia. Dowcip grzęźnie w gardle i nie daje oczekiwanego oczyszczenia.
Steve Coogan jest w aktorskim niebie. Jego Paul gra pierwsze skrzypce (choć tylko pozornie). Dużo mówi, może się pochwalić ciętym językiem i barwną osobowością doprawioną nieokreśloną chorobą psychiczną i nutą szaleństwa. Łatwo można było popaść w nadmierne przerysowanie, zatopienie się w rozpaczy i nachalne poszukiwanie sensów i rozwiązań. Na szczęście Coogan nie pochłania podawanych posiłków w samotności. Ma wyborne towarzystwo: despotyczna w matczynej miłości Linney, prawy i moralny polityk Gere i wyważona Hall. Kwartet idealny.
The Dinner najbardziej kuleje za sprawą rozwlekłego scenariusza, który nosił w sobie ambicje komentarza do współczesności. Lekkomyślnego podejścia do obcego i narastającej fali agresji wsród młodzieży. Film zdaje się doganiać rzeczywistości, ale formalne rozwiązania odbierają mu siłę opowiadania. Powroty do przeszłości rozbijają akcję, przez co całość traci temperaturę wrzenia.
Film Movermana to letni posiłek z przeciętnej restauracji. Wystrój i ornamenty pretendują do miana wyższej półki, ale serwowane sceny przypominają, że to potrawa średniej klasy. Nie jest ani słodko, ani gorzko. Reżyser zapomniał o przyprawach, przez co całość wydaje się nieco bez smaku. Aktorska precyzja nie jest w stanie uratować przepełniony składnikami obiad. Nie nabawiamy się niestrawności, ale będziemy cierpieć z przejedzenia.