-daję 5 łapek!
Los chodzi pokrętnymi ścieżkami. Ułamek sekundy czy zła decyzja na zawsze mogą zaważyć na czyjejś przyszłości. Nie inaczej było z Theo (Oakes Fegley), który wraz z mamą znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Jego życie stanęło w miejscu, kiedy w Metropolitan Museum of Art wybuchła bomba i na zawsze wyrwała go ze spokojnego życia w Nowym Jorku. Szczygieł przedstawia życie po traumie i nieodwracalnej stracie. John Crowley zabiera nas na wędrówkę po mrocznych rejonach ludzkiej duszy, by – odwołując się do tytułowego obrazu autorstwa Carela Fabritiusa – pokazać człowieka na uwięzi.
Adaptacja monumentalnej powieści Donny Tartt była nie lada wyzwaniem. Pokaźny materiał wyjściowy zmusił twórców do dokonania licznych skrótów i czasowych kompromisów, z czego nie zawsze wychodzą obronną ręką. Ważne postaci otrzymują kilka scen, a aktorzy nie zyskują przestrzeni do stworzenia pełnokrwistych portretów. Ze smutkiem patrzy się na miotającego się Luke’a Wilsona, który w swojej szarży zbyt nachalnie popadł w schemat uzależnionego od alkoholu i hazardu desperata. Sarah Paulson stara się wycisnąć coś więcej z postaci Xandry i na szczęście udaje jej się pokazać wyjść poza stereotypową głupiutką kochankę niechcianego ojca. Można by wymieniać aktorskie potknięcia, ale nie ma sensu znęcać się nad filmem, który nie wybija się niczym ponad przeciętność.
Przeczytaj także: Proxima
Szczygieł miał być przejmującą opowieścią o chłopcu, który buduje swoje życie w obliczu tragedii, a jedyną rzeczą, która napędza go do działania jest skradziony obraz z malutkim ptakiem. Tymczasem to, co najbardziej działało w powieści Tartt – czyli pierwszoosobowa perspektywa – na ekranie w ogóle nie istnieje. Poszatkowana narracja i okrojony materiał wyjściowy sprawiają wrażenie chaosu, nad którym momentami trudno zapanować. Do tego zdarzają się absurdalne sceny zatopione w odmętach pamięci Theo, które w oniryczno-katastroficznej aurze wrzucają nas do tragicznej przeszłości.
John Crowley ma wielkie ambicje, a ze Szczygła bije niemal podniosły ton. Reżyser opowiada o kruchości losu, niespodziewanych wydarzeniach i spokoju sumienia. W jego filmie miesza się coming of age,romans z drobnym kryminałem, ale żaden z poruszanych tematów nie dostaje przestrzeni, by w pełni wybrzmieć. Reżyser wykorzystał najważniejsze wydarzenia z książki, ale pozbawione szerszego kontekstu stają się tylko obrazkami z życia głównego bohatera, któremu z trudem kibicujemy.
Przeczytaj także: Ślicznotki
Theo niewątpliwie posiada urok osobisty i charyzmę, dzięki czemu jego historia przynajmniej częściowo jest w stanie przykuć uwagę. Słodki chłopiec rozpoczyna tułaczkę – najpierw trafia do dystyngowanego domu państwa Burbour, potem przenosi się do ponurego Las Vegas, by ponownie zawitać do Nowego Jorku i osiąść w mieszkaniu Hobiego, partnera mężczyzny, który również zginął w ataku terrorystycznym w muzeum. Te różne okres w życiu chłopca to nie tylko emocjonalne zawirowania. Roger Deakins zadbał o to, by poszczególne okresy w życiu Theo różniły się między sobą wizualnie. Nowy Jork jest ponury i wiecznie skąpany w deszczu, podczas gdy królestwo hazardu to pusta i pozbawiona przyszłości pustynia. Wizualna oprawa Szczygła zachwyca i przyciąga uwagę i prowadzi po uczuciowych meandrach chłopca, dopełniając to, co nie zostało wypowiedziane.
Szczygieł ugiął się pod nadmiarem własnych ambicji i rozczarowuje na najważniejszym poziomie, czyli narracji. Zaburzenie linearności opowiadanej historii i liczne powrotu do feralnego dnia w muzeum pozbawiają całą historię dosadności. Zresztą oniryczność całego ataku czyni go bardziej odległym i emocjonalnie przytępionym. Crowley chciał zbyt wiele zmieścić w jednym filmie. I choć zawarł w nim najważniejsze elementy, stracił z oczu to, co najważniejsze – serce i ducha powieści.