-daję 8 łapek!
Avengersi odeszli, ale życie toczy się dalej. Zło nie śpi, nie zwalnia tempa, a próżność i chęć sławy zatacza coraz szersze kręgi. Smutek po stracie przyjaciół wciąż zostaje, ale sprawy bieżące wychodzą na pierwszy plan. W świecie pozbawionym znanych i lubianych superbohaterów powstaje przestrzeń na nowe, a chętnych, by zająć miejsce Tony’ego Starka nie zabraknie. Spider-Man: Daleko od domu staje się inicjacyjną wędrówką Petera Parkera (Tom Holland) po europejskich szlakach, miłosnych meandrach i bohaterskich wyczynach. Jon Watts tworzy przyjemny film na wakacje, w którym szalony eurotrip skrywa w sobie wiele prawd.
Spider-Man: Daleko od domu pozostaje wierny marvelowskiemu duchowi. Choć nad filmem unosi się tęsknota za dzielną ekipą Avengersów, która poległa podczas starcia z Thanosem, Watts buduje atmosferę twórczego dojrzewania. Z humorystycznym zacięciem i z wizualnym pazurem zaprasza do świata, w którym superbohaterowie – choć swój pierwszy raz w walce ze złem mają za sobą – dopiero dojrzewają do poważnej roli obrońców ludzkości. Peter Parker nadal jest uroczym chłopakiem z liceum, który właśnie przeżywa swoją pierwszą miłość i z nieporadnością szczeniaka próbuje powiedzieć o swoich uczuciach uroczej wybrance. Watts doskonale wykorzystuje schematy kina inicjacyjnego i comingofage, kiedy nastolatek zmaga się z swoimi słabościami. Tym razem nie może liczyć na wsparcie Iron Mana, a wszystkie decyzje musi podejmować samodzielnie, licząc się z ich konsekwencjami.
Przeczytaj także: Avengers: Koniec gry
Pomimo tego, że najnowszy Spider-Man jest młodzieżową przygodą w europejskich miastach, to przede wszystkim wytrawna uczta dla miłośników efektów specjalnych i niepozorna krytyka współczesnego – leniwego – społeczeństwa, które od prawdy wiele bardziej łaknie sensacji. Fake news wylewają się ze wszystkich stron, a iluzja staje się ciekawsza niż szara rzeczywistość. W takich warunkach Mysterio (Jake Gyllenhaal) z powodzeniem może realizować swój plan – zastąpić Iron Mana i stać się ulubieńcem ludzkości.
Uniwersum Marvela bardzo dobrze radzi sobie po ostatecznym pożegnaniu się z kilkoma kultowymi superbohaterami. Spider-Man z werwą wkracza do nowego świata i nie zatrzymuje się ani na moment. Tom Holland staję się ucieleśnieniem niewinności i dziecięcej radości, a przy tym ma w sobie nieskończone pokłady szczerości i dobrych chęci. Coraz mniej nieporadnie odnajduje się w świecie, w którym prym wiedzie niezastąpiony Nick Fury (Samuel L. Jackson). Jest przy tym zabawny i odważny, ale bez głupiej brawury. Z Jakiem Gyllenhaalem tworzą ciekawy ekranowy duet, który fenomenalni rozkłada akcenty w akcji. Podążamy za ich relacją, wierzymy w ich intencje, dzięki czemu tak skutecznie dajemy się zaskakiwać.
Przeczytaj także: Spider-Man Homecoming
Spider-Man: Daleko od domu ma tą szczerą radość opowiadania, której szuka się w kinie. Watts sprawnie przeprowadza nas przez meandry fabuły, puszcza oczko do widza i tworzy wizualnie rozbuchane sceny akcji (X-Men tak się tworzy sceny walki!). Dynamiczne ruchy kamery i bogactwo atrakcji sprawiają, że na ekranie aż kipi od emocji. Tego się oczekuje od kina rozrywki!
Jon Watts nie idzie na skróty, znajduje przestrzeń na zadumę i wspomnienie poległych superbohaterów, choć ani przez moment nie łapie zadyszki, próbując dotrzymać tempa rozpędzonej machinie współczesnego świata. W filmie można znaleźć niepozorne nawiązania do globalnego ocieplenia i zmian klimatycznych (atak czterech żywiołów), przytyk wobec łatwowierność i łykania wszystkiego, co serwuje nam internet, a także szaleńcze marzenie o pięciu minutach sławy. Spider-Man: Daleko od domu staje się pięknym zamknięciem 3 fazy uniwersum Marvela i doskonale przygotowuje nas do kolejnego etapu. Takiego kino chcę oglądać: niewymuszone, zabawne, pełne energii i pełnokrwistych bohaterów, którzy starają się wyrwać stereotypom.