Znacie to? To posłuchajcie! Spider-Man: Bez drogi do domu zaprasza na sentymentalną podróż po dobrze znanych miejscach, odhaczając na liście wszystkie niezbędne elementy potrzebne do stworzenia blockbustera. Dostajemy zabawę popkulturą, odwołania do poprzednich przygód Spider-Mana, rozrywkę przyprawioną nutką nostalgii i wciągające sceny akcji. Nie spodziewaliśmy się niczego więcej.
Przeczytaj także: Spider-Man: Daleko od domu
Jon Watts dobrze czuje się w świecie nastoletniego superbohatera. Opowiada historię coming of age, pokazuje pierwsze miłości i przyjaźnie, a także hołduje pracy zespołowej i wykorzystywaniu supermocy w dobrym celu. Jego spojrzenie na Człowieka-Pająka przynosi dużo zabawy, ale też niezbędnej refleksji na temat ludzkiego losu i świata, który coraz bardziej pogrąża się w chaosie. Tym razem jest podobnie, choć do opowieści o walce dobra ze złe zostali zatrudnieni Peterowie Parkerowie z równoległych rzeczywistości, a źli goście przybyli z różnych światów.
Kolejną odsłonę losów Spider-Mana zaczynamy od momentu, w którym ostatnio się rozstaliśmy. Peter Parker (Tom Holland) został zdemaskowany i cały świat aż huczy od wiadomości, że to właśnie on skrywa się za superbohaterską powłoką. Nikt nie jest gotowy na taką popularności. Konsekwencje uderzają w jego najbliższych, dlatego nastolatek postanawia zwrócić się o pomoc do Doktora Strange’a (Benedict Cumberbatch). Pech chce, że rzucone zaklęcie nieco zbacza z toru, otwierając międzywymiarowe szlaki dla czarnych charakterów.
Przeczytaj także: Spider-Man Uniwersum
W Nowym Jorku pojawia się Zielony Goblin (Willem Dafoe), Doktor Octupus (Alfred Molina) czy Electro (Jamie Foxx). Wiemy, że w ich rzeczywistości nie spotkał ich dobry los, a zmagania ze Spider-Manem zakończyły unicestwieniem. Peter Parker staje przed ogromnym dylematem, a decyzja, którą podejmie, wpłynie nie tylko na jego uniwersum. By wyprostować ścieżki złoczyńców i sprowadzić ich na dobrą drogę, wymagana jest nietuzinkowa pomoc. Watts ściąga posiłki i perfekcyjnie rozgrywa emocjonalną potyczkę.
W Spider-Man: Bez drogi do domu przede wszystkim chodzi o sentymenty i fanowską zabawę. Film nie oferuje niczego odkrywczego, fabuła raczej nie zaskoczy narracyjnymi zawijasami, a finał nie przyniesie wielu zaskoczeń. Tutaj przede wszystkim chodzi o rozrywkę i dobrą zabawę. Watts wie, kiedy rozładować napięcie, rzucić celnym żartem i puścić oczko do widza. Nie sili się na wielkie zawijasy i z sukcesem wykorzystuje znane toposy. W końcu nadal opowiada o dorastaniu i odcinaniu się od młodzieńczych autorytetów, a także poszukiwaniu własnej drogi, nawet jeśli prowadzi pod prąd.
daję 7 łapek!