– daję 1 łapkę!

„Smoleńsk” wymknął się spod kontroli, o czym mówi sam Antoni Krauze. Abstrahując od treści, jest żenujący w formie. A szkoda, bo przez bylejakość próbują się przedrzeć też plusy.

Smolensk

Pierwsze sceny nie odbiegają zbytnio jakością od większości polskich thrillerów czy dramatów ostatnich lat. Znajdujemy się na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku dnia 10 kwietnia 2010 roku.

Warkot silnika, wszechobecna mgła, niestabilne kadry. Pierwszy plus – ujmująca muzyka. Wywołująca trwogę, tworząca nastrój pełen napięcia, zwiastująca nieszczęście. To Michał Lorenc znany z „Bandyty”, „Kołysanki” czy „Różyczki”. Kompozytor pracował już z Antonim Krauze przy filmie „Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł”.

Piloci wypytują o warunki pogodowe, słyszymy rosyjską odpowiedź. Wybuch. Kolejny. I pada wypowiedź, która nie może nie zaboleć widza. „Tam są ludzie! Trzeba ich ratować!” – krzyczy kobieta. Nie byłoby w tym wiele dziwnego, gdyby prezentowany poziom aktorstwa nie ocierał się o dno. Po tym ujęciu jest coraz gorzej. Profesjonalizm wielu scen można porównywać z tym z „Trudnych spraw” czy „Pamiętników z wakacji”.

Motyw Lorenca, który kilka minut temu mi się spodobał, jest nachalnie powtarzany. Na szczęście w ciągu kolejnych dwóch godzin będzie mi dane usłyszeć jeszcze inne odsłony stosunkowo dobrego soundtracka.

© foto: Picaresque

© foto: Picaresque | Kadr z filmu „Smoleńsk”.

Pan z warzywniaka krzyczy: „Ruskie załatwiły Kaczora!”, a redaktor popularnej stacji telewizyjnej (w tej roli znany z „Na dobre i na złe” Redbad Klynstra) oznajmia: „Jeb*ął samolot z prezydentem”.

Zaniepokojona żona jednego z pasażerów Tu-154M wydzwania do męża. Sygnał ciągły zamienia się w przerywany, sugerujący rozmowę. Po chwili sygnał znów jest ciągły, co budzi entuzjazm w żonie i towarzyszących jej dzieciach. Było zajęte, więc musiał z kimś rozmawiać – żyje!

Równolegle w Smoleńsku pomiędzy fragmentami Tupolewa służby krążą pośród dzwoniących telefonów. Telefonów, których nikt nie odbierze. Scena mogłaby być wzruszająca, gdyby nie nieumiejętnie wkomponowane ścieżki dźwiękowe. Sztucznie i ordynarnie „przekrzykujące się” melodyjki komórek ofiar. Praca dźwiękowców Zbigniewa Maleckiego i Michała Muzyki pozostawia wiele do życzenia.

Kadr z filmu "Smoleńsk". © foto: Picaresque

© foto: Picaresque | Kadr z filmu „Smoleńsk”.

Pomiędzy części fabularne filmu zostają wplecione brzydkie, zaśnieżone fragmenty rzeczywistych relacji polskich mediów z tamtego okresu. Polacy wśród zniczy przed Pałacem Prezydenckim, konferencja komisji Millera… Z kolei sceny stworzone przez filmowców, sprawiając wrażenie niedopracowanych – również imitują materiały archiwalne – uwiarygodnione przez niechlujność formy.

„Smoleńsk” jest obrazem bardzo bolesnym. Rozdrapuje rany osobiste i polityczne oraz rani tych, którzy mają poczucie estetyki i jakiekolwiek pojęcie o robieniu filmów. Gorzko zaśmiać się nad poczynaniami głównej bohaterki powinien też każdy dziennikarz. Nie tak wygląda prowadzenie śledztwa. Nina dręczy ludzi, którzy nie mają jej nic do powiedzenia, a porzuca najgorętsze tropy.

Centralną postacią jest „młoda dziennikarka” grana przez 48-letnią Beatę Fido. Nina kluczy z mikrofonem i kamerą pośród pogrążonych w żałobie ludzi, nie zdejmując z twarzy szyderczego uśmieszku. Jest nieczuła i bezwzględna. Podczas gdy społeczeństwo polskie pozostaje w bolesnym szoku, dla niej liczy się tylko sensacja. Trudno ścierpieć obecność na ekranie jej jednowymiarowej postaci.

Przygotowując materiał, Nina spotyka się z kolejnymi informatorami. Nie jest jej łatwo, bo słyszy od szefa: „Wszystko jest ustalone i żadne nowe fakty niczego nie zmienią!”. Śmiesznych kwiatków wśród sztucznych dialogów jest więcej. Redbad Klynstra rzuca: „To nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie”.

Choć Nina na początku śmieje się z – jak to określa – „sekty smoleńskiej”, ostatecznie przechodzi wielką przemianę i przyjmuje za pewnik teorię spiskową.

Śledztwo Niny przeplata się z retrospekcjami. I tak w jednej para prezydencka (Lech Łotocki – zauważalne jest, iż poświęcił pewien czas na przygotowania do wcielenia się w Lecha Kaczyńskiego – i Ewa Dałkowska) we wrześniu 2009 roku ogląda w telewizji Tuska i Putina przechadzających się po molo w Sopocie. Prezydent zagaja: „Ciekawe, w jakim języku rozmawiają”. Prezydentowa odpowiada: „Może po niemiecku”.

Kadr z filmu "Smoleńsk".

Kadr z filmu „Smoleńsk”.

Film jest bardzo agresywny. Uwypukla istniejące w społeczeństwie podziały i prowokuje ich pogłębienie. Opiera się na stereotypach i kontrastach, traktuje rzeczywistość szablonowo. Sam współautor scenariusza Marcin Wolski przyznaje, że „dobrzy” to ci, którzy „wierzą w zamach”, a ci „drudzy” są „źli” (źródło).

Przeciw pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu protestują tylko młodzi ludzie. Charakteryzują ich luzackie ubrania i zawziętość odmalowana na twarzy. Podczas gdy krzyczą: „Nie na Wawel – Wawel królom!” – na ekranie pojawia się spokojny starszy pan, wygłaszający w opozycji piękną prawdę.

Kilka wyjątkowo głośnych i brutalnych scen nie niweluje jednak tego, że „Smoleńsk” jest nudny, monotonny, za długi. Po kilkanaście razy przedstawiane są tu te same zagadnienia, bohaterowie kręcą się w kółko, a konstrukcja niektórych dialogów budzi zażenowanie. Odpowiedzialny za montaż Miłosz Janiec zdecydowanie nie podołał. Czasami trudno nazwać tę hybrydę filmem. Wydaje się być zlepkiem przypadkowych scen.

Niektóre są do granic możliwości żenujące. Raz Nina zaczyna tańczyć w nocnym klubie z oficerem BOR, od którego próbowała wyciągnąć cenne informacje. Kiedy indziej pojawia się zupełnie z niczym się nie komponująca scena łóżkowa. Nie mogłam się nadziwić, co miał na celu ten beznadziejny zabieg.

Sam reżyser przyznaje, że produkcja wymknęła mu się spod kontroli. „Podczas pracy nad tym filmem nie ja byłem dyrygentem, nie ja rozdawałem role” – słowa Krauze brzmią kuriozalnie (źródło). Również aktor wcielający się w jedną z głównych postaci jest rozżalony tym, że coś poszło nie tak (źródło).

© foto: Michał Puchalski

© foto: Michał Puchalski

Oprócz wyżej wspomnianych, w „Smoleńsku” pojawiają się też Aldona Struzik (w roli generałowej radzi sobie nie najgorzej, choć zdarzają jej się wypowiedzi w stylu niskobudżetowych programów paradokumentalnych), Jerzy Zelnik, małżeństwo aktorów znanych z „M jak Miłość” Dominika Figurska i Michał Chorosiński, Marek Bukowski („Na dobre i na złe”), Alżbeta Lenska („Pierwsza Miłość”), Katarzyna Łaniewska („Plebania), Maciej Brzoska („Przyjaciółki”), Marek Probosz, Anna Samusionek, Maria Gładkowska, Marcin Janos Krawczyk czy Jan Pospieszalski.

Kadr z filmu "Smoleńsk".

Kadr z filmu „Smoleńsk”.

W końcowej fazie filmu następuje odtworzenie feralnego lotu. Prezydent rozmawia przez telefon o mamie. Połączenie zostaje przerwane. Scena przypomina zrealizowany naprędce słaby spot reklamowy, ale ewoluuje w coś, co mi się podobało. Efekty specjalne na miarę filmów „Pearl Harbor” czy „Helikopter w ogniu”. Wybuch, huk, buchająca kula ognia, rozpadający się Tupolew, podniosła muzyka.

Nawiązań do 1940 roku (a także do zamachu na World Trade Center) poczyniono bez liku, ale to było najbardziej sugestywne: pasażerowie Tu-154M podchodzą do ofiar zbrodni katyńskiej. Oficerowie w mundurach Wojska Polskiego stoją na krawędzi przygotowanego na ich ciała dołu. Lech Kaczyński salutuje, Anna Walentynowicz obejmuje żołnierzy. Ofiary katyńskie i smoleńskie wymieniają się uśmiechami.

Nietrudno w tym momencie uronić łzę nad losem ofiar mordu, nad losem ofiar katastrofy lotniczej, losem ich rodzin oraz nad tym, co przynosi ten karykaturalny „film”. Ekranizacja takiej tragedii powinna prezentować więcej artyzmu i profesjonalizmu.

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Leave a Reply