Pierwsza irańska aktorka, która została nominowana do Oscara – Shohreh Aghdashloo – od wielu lat z powodzeniem rozwija swoją karierę w Hollywood. Politycznie zaangażowana, odważnie wyrażająca swoje zdanie aktorka zagrała w „Przyrzeczeniu” w reżyserii laureata Oscara Terry’ego Georga. W przejmującej opowieści o ludobójstwie Ormian wciela się w zdesperowaną matkę, która zrobi wszystko, by ocalić swoją rodzinę.
„Przyrzeczenie” to romantyczna historia miłosnego czworokąta, który rozgrywa się podczas ludobójstwa Ormian. Czy takie połączenie może zmienić postrzeganie historii? Zwrócić uwagę widowni na bolesną przeszłość?
Mam nadzieję, że nasz film, oprócz rozrywki i wciągającej historii miłosnej, będzie czymś więcej i ludzie dowiedzą się o ludobójstwie w Armenii. Szczególnie że to wydarzenie było wypierane z pamięci przez wiele lat. Niektóre państwa wciąż nie uznają tego barbarzyńskiego czynu za ludobójstwo, ale jako zbrodnię na cywilach podczas wojny.
Film ma szansę zmieniać politykę i ludzkie podejście?
Studiowałam nauki polityczne i relacje międzynarodowe. To mnie interesuje i zawsze mam nadzieje na konstruktywną rozmowę. A polityka światowa jest ciekawym zagadnieniem. Spójrzmy na to, które państwa mają gaz z Turcji i od razu wiemy, że to przełoży się na wzajemne relacje – oni nie znają tych wydarzeń za ludobójstwo. Jako aktorka pragnę uczestniczyć w ważnych i znaczących projektach, które niosą w sobie pewne poczucie obowiązku. Istotne jest, abym mogła nawiązać więź w publicznością. Mam możliwość zmieniania świata przez filmy, a oglądanie tysięcy produkcji wpływa na ludzi, ich nastawienie, postawy.
Czy sama praca przy tym filmie, tej historii miała wpływ na Panią?
Słyszałam tą opowieść setki razy, kiedy byłam dzieckiem, ale kiedy można zobaczyć to na własne oczy… Najtrudniejsza była scena masakry, która rozgrywa się przy rzece. Dwieście ciał, które wyglądają niezwykle wiarygodnie. Dzieci, kobiety, mężczyźni… To robi wrażenie. Jestem niezwykle emocjonalna i między ujęciami znikałam w lesie, żeby móc krzyczeć. Czułam się bezsilna. Tego dnia, podczas niezwykle suchego i upalnego lata, niebo płakało razem z nami. Takie doświadczenie bardzo zmienia. Pozwala zrozumieć coś, co do tej pory było pewną abstrakcją.
To musiały być ciężkie miesiące…
To bardzo interesujące, że podczas tworzenia komedii na planie jest smutno, panuje poważna atmosfera. A przy tragediach nieustannie opowiada się dowcipy. Myślę, że bardzo potrzebujemy równowagi. Musimy pozbyć się negatywnej energii, która wytwarza się podczas grania. Nie było aż tak ciężko, uwielbiam pracować z Terrym, ponieważ jest bardzo aktywnym reżyserem. Potrafi wejść w całą historię razem z tobą, wejść na szczyt góry i niezwykle się zmęczyć. Pracuje całym sobą i chce być w centrum opowieści. On opowiada razem z aktorami, a nie tylko ogląda, jak oni to robią. Kreuje wspólny cel.
Traktuje Pani aktorstwo jako misję?
Sztuką staramy się zwracać uwagę na różne społeczne problemy, odwoływać się do historii i wskazywać rozwiązania, które sprawią, że ludzie będą świadomi zagrożeń w świecie. Dużym zwycięstwem jest, kiedy przyciągniemy uwagę. To nasza misja, żeby nieść przesłanie, że niezależnie od koloru skory, kultury czy miejsca urodzenia, jesteśmy tacy sami. Według mnie teraz rozgrywa się walka między wiedzą a niewiedza, ciemnością i światłem. A aktorstwo jest wtedy, kiedy ktoś stoi pośrodku ognia i wskazuje palcem na prawdę.