Santa Clarita Diet to serial w rodzaju guilty pleasure. Opowieść o nieumarłej, która do przetrwania potrzebuje ludzkiej tkanki brzmi niezwykle absurdalnie. I w tym koncepcie jest metoda! W końcu historie o zombie zostały wyeksploatowane w różnych formach, a sama konwencja horroru z rzadka zaskakuje nowymi rozwiązaniami. Z niedowierzaniem śledziłam każdy odcinek, wpadając w zachwyt, jak bardzo banalna i głupia jest przedstawiana fabuła. Do tego stopnia, że od niedowierzania wpadłam w czystą miłość i niepohamowany śmiech. Pierwszy sezon pozostawił mnie z niedosytem i z niecierpliwością czekałam na dalsze losy rodziny Hammondów, gdzie przerysowanie doskonale koresponduje z czarnym humorem.
W drugiej serii Joel (Timothy Olyphant) i Sheila (Drew Barrymore) mają ręce pełne roboty. Podczas gdy ich zamrażalnik wypełnia się ciałami zamordowanych ludzi, policjantka z sąsiedztwa zaczyna coraz bardziej grzebać w prowadzonym śledztwie, a nie wszystkie ofiary okazują się do końca martwe, małżeństwo próbuje zachować pozory normalności.
Akcja serialu Victora Fresco gna na łeb na szyję, tonąc w coraz bardziej wymyślnych kłopotach i problemach. Choć wciąż jest dynamicznie i z werwą, serial czasami łapie zadyszkę. Można odnieść wrażenie, że zaczynamy się kręcić w koło, a Hammondowie są atakowani ze wszystkich stron wymyślnymi przeszkodami. To jak bieg przez płotki, w którym szalona rodzinka jest wciąż na czele peletonu. Ich kreatywności nie ma końca, a umiejętność podejmowania natychmiastowych decyzji sprawdza się w wychodzeniu z tarapatów. Aż dziw, że jeszcze nie popełnili żadnego karygodnego błędu. I być może ta idealność i przesłodzona atmosfera staje się coraz bardziej nużącą, wrzucając całość opowieści w powtarzalny schemat.
Drugi sezon Santa Clarita Diet ma 10 odcinków. Sheila albo Joel próbują ratować swoje dotychczasowe, spokojne życie w kryzysowej sytuacji, popełniają błąd, ale szybko udaje im się go naprawić. Kiedy wychodzą na prostą, spadają na nich kolejne przypadkowe wydarzenia i ponownie muszą kombinować, jak wybrnąć z podbramkowej sytuacji. Akcja jest niczym rozpędzona kula śnieżna, która zbiera po drodze nie tylko kolejne ofiary, ale problemy do rozwiązania. Zachwyca tempo prowadzonych dialogów i podrzucanych tropów, przez co serial nie łapie zadyszki. Nieustannie coś się dzieje i można dać się pochłonąć rytmowi wydarzeń, ale po jakimś czasie zaczynamy się zastanawiać nad tym, czy gdzieś już nie słyszeliśmy podobnej melodii…
Twórcy serialu bardzo dobrze radzą sobie z dynamiką relacji między głównymi bohaterami. Rodzina Hammondów jest po prostu sympatyczna i niezwykle wspierająca. Małżonkowie darzą się prawdziwym i szczerym uczuciem, dzięki czemu łatwo można uwierzyć w ich wspólne działanie, aby utrzymać ich sekret w tajemnicy. Równie ciekawie wypada Abby (Liv Hewson), która w obliczu rodzinnego kryzysu musi dorosnąć i brać sprawy w swoje ręce. Wraz z przyjacielem, Erikiem (Skyler Gisondo), ratuje Sheile z opresji, ale przede wszystkim z werwą próbuje budować własne życie. Rodzina znajduje się w centrum, a wszyscy bohaterowie, którzy orbitują wokół głównych postaci otrzymują status uroczych – bądź mniej – przeszkadzajek.
Santa Clarita Diet pełne jest absurdalnego czarnego humoru, który – niestety – nieco osłab od pierwszego sezonu. Przy drugiej odsłonie brakuje tak częstych i szczerych powodów do śmiechu, a całość staje się już nieco oklepaną formą, która z każdym odcinkiem niesie w sobie coraz mniej zaskoczeń. Mimo wszystko nie można narzekać na nudę, ociekającą krwią codzienność i kreatywne rozwiązywanie problemów. Lubieżna przyjemność oglądania uwolnionych skrytych pragnień moralnie słusznego rozprawiania się ze złem tego świata.