6– daję 6 łapek!

Futurystyczna wizja świata bez emocji, gdzie człowiek staje się zunifikowanym konstruktem stworzonym do wykonywania pracy. Bez poczucia sensu, misji i w codziennej rutynie działa na rzecz wspólnego dobra – eksploracji otaczającej rzeczywistości oraz poznawania kosmosu. Drake Doremus opowiada o świecie, gdzie wszyscy są równi. Ale czy na pewno?

 

Dla dobra Kolektywu!

Silas (Nicholas Hoult) wstaje rano, myje się, ubiera identyczne białe ubrania i zapięty pod samą szyję rusza do pracy. Jedzie pociągiem wypełnionym jednakowymi ludźmi, oglądającymi te same wiadomości. W ciągu dnia zajmuje się tworzeniem grafiki do tekstu przygotowywanych przez Nię (Kristen Stewart). Oboje działają w imieniu wspólnego dobra, dla kolektywu, przez który jest rozumiana społeczność sterylnego miasta. Jednak ktoś musi tym wszystkim zarządzać? Czy na pewno wszyscy są równi? „Equals” uchodzi za utopijną wizję świata, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że gdzieś nad tym wszystkim musi czuwać jakiś demiurg bądź demiurgowie ustalający porządek świata.

Choć wizja Doremusa jest mniej przerażająca niż ta z „1984” Michaela Radforda, to jednak, u tego drugiego, zyskuje twarz żywego antagonisty. Spersonifikowanie strachu przynosi pozorną ulgę. Przynajmniej wiemy przeciwko komu i czemu muszą zwrócić się bohaterowie, aby zyskać wolność – wyboru, działania i miłości. W „Equals” istnieje niewidoczna siła, która zawiaduje całym systemem życia bez emocji. Oglądamy społeczeństwo, które nie tworzy całości. To odrębne jednostki postępujące według wpojonych zasad, potęgowanych przez chemiczne środki.

equals

Czy w takim razie Kolektyw można uznać za władzę na rzecz, które działają poszczególne jednostki? W „Colonii” Floriana Gallenbegera źródło siły manipulacji stanowił guru Paul, który potrafił psychologicznie podejść swoje ofiary, wypierając z nich wszelkie przejawy indywidualizmu i wolnej woli. Ich praca była obliczona na przynoszenie zysków zarządzającym kolonią. Wydaje się, że podobnie funkcjonuje nieznany „zarząd” świata Równych, chociaż brakuje precyzji w jego określeniu. Doremus nie daje odpowiedzi, kto tym wszystkim zawiaduje i co tak naprawdę chce osiągnąć.

 

Naszym celem jest eksploracja kosmosu – tam znajdzie się sens życia

Poznawcze aspekt osobowości wysuwają się na pierwszy plan. W sterylnym pomieszczeniu przy białych pulpitach gromadzą się ludzie w pełni skupieni na wykonywaniu powierzonych zadań. Tryb automatycznej pracy został uruchomiony. Od zadania do zadania, z krótką przerwą na lunch, aż po wspólne zebranie w celu omówienia zamykanych i kolejnych projektów. Bohaterowie „Equals” mogliby z powodzeniem zostać pracownikami miesiąca, pilnując deadline’ów oraz wyrabiając zadania ponad normę. Silas również doskonale odnajduje się w tej rzeczywistości, gdzie żadne zdarzenie nie jest w stanie na dłużej odciągnąć jego uwagi od zaplanowanych czynności. Emocjonalność Nii pokazuje jej dysfunkcję w idealnym świecie – nieumiejętność zebrania myśli, natarczywe rozmyślanie i skupianie się na poprzednich wydarzeniach. Emocje uznawane niegdyś za adaptacyjne i niezbędne do przetrwania, w otoczeniu pozbawionym niebezpieczeństw i zewnętrznej, niespodziewanej ingerencji, przestały mieć znaczenie. Można je uznać ze zbędne dystraktory. Bo czym są uczucia? Czy nie przeszkadzają w racjonalnym rozumowaniu?

Dobrze wiemy, że wpływają na subiektywny odbiór świata i skierowania strumienia świadomości wewnątrz siebie i swoich przeżyć. Stąd tak silna kontrola jednostek przejawiających najmniejsze emocje. Equals nie mogą pozwolić sobie na stracenie bezwzględnej władzy nad umysłami ludzi. To nie jest to jedyny film, który korzysta z retoryki kontroli nad ludźmi. Philip Noyce w „Dawcy pamięci” czy Kurt Wimmer w „Equailibrum” pokazują, że im mniejsze zakorzenienie w przeszłości, samodzielne myślenie i odczuwanie, tym łatwiejsze manipulowanie i wymaganie posłuszeństwa.

 

Romeo i Julia w sterylnym świecie

equals1

 

„Equals”, oprócz – a może przede wszystkim – opowieści o hermetycznej społeczności, są pięknym i smutnym melodramatem. Zimowy chłód ekranu jest zrównoważony ciepłem rodzącego się uczucia między Nią i Silasem. Film w niesamowicie subtelny sposób przedstawia początki zakochania aż po dojrzałą miłość z wzajemną troską i intymnością. Pierwsza inicjacja seksualna bohaterów jest jedną z piękniejszy scen erotyczny, jakie w ostatnim czasie zostały pokazane w kinie.

Stewart i Hoult doskonale kreują chemię między bohaterami, co stanowi dużą część sukcesu tego obrazu. Amerykańska aktorka miała problem z pozbyciem się miny wiecznie znudzonej dziewczynki. Tym bardziej cieszy, że aktorom udało się wywindować relację pomiędzy Nią i Silasem do pewnego poziomu meta. Trudno uciec od porównania ich do Romeo i Julii. Zakazana miłość, która rozkwita wbrew zakazom i świadomości zagrożenia. Od początku wiadomo, że ich uczucie jest skazane na niepowodzenie. Mimo wszystko podejmują oni działania, które mają im zagwarantować szczęśliwe, wspólne życie. Czy przegrają tak samo jak bohaterowie Szekspira?

Sterylny świat złudzeń

Obraz twórcy „Do szaleństwa”, przy niedostatkach fabularnych, zachwyca kadrowaniem i zatopieniem w bieli. Lodowe piękno przyciąga uwagę, a światło rozpływa się na twarzach bohaterów. Otoczenie mgiełką jasności i czystości tworzą okrutną kompozycję ludzkich ciał i mechanicznych elementów futurystycznej wizji rzeczywistości. W podobnym tonie mogliśmy obserwować Alicię Vikander w „Ex-Machina” czy prześwietloną delikatność w „Melancholii”. Reżyserowi udało się zresztą połączyć grozę oczekiwania na nieunikniony koniec (prywatną apokalipsę bohaterów) i zachwyt precyzyjnie skonstruowanej przestrzeni. To dzięki powściągliwości opowiadania (co momentami niestety ociera się o nudę) każdy bodziec czy spojrzenie staje się bardziej zauważalne i symptomatyczne. Płaski świat podbija anomalie, a Doremus zyskuje możliwość emocjonalnego oddziaływania.

 

„Equals” są melodramatem science fiction. Fabularnym konceptem ocierają się o nudę i logiczne dziury, jednak oddziałują na emocje i zmysły. Stewart i Hoult zagarniają przestrzeń ekranową, a ich wzajemna relacja elektryzuje. Chyba po raz pierwszy jestem w stanie patrzeć na Stewart bez negatywnych odczuć, co sprzyja identyfikacji z bohaterką. Rozedrgana emocjonalnie w świecie mechanicznych reakcji staje się pragmatyczką, która zachowała indywidualizm. Reżyserowi udało się stworzyć film ciekawy na wielu płaszczyznach i pomimo licznych niedoskonałości elektryzuje i wciąga. Sterylna nuda, która chropowatymi dźwiękami trąca struny poruszenia.

Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply