“Queer” to filmy, który jako pierwszy został wybuczany na pokazie prasowym. Nie oceniałabym go aż tak negatywnie, ale Luca Guadagnino przyzwyczaił nas do nieco innego kina. Tu miesza realizm z narkotycznymi wizjami, romantyzm z perwersyjnym podglądaniem bólu głównego bohatera. To obraz, który podzieli widzów. 

Queer: narkotykowe mary

Lee (Daniel Craig) to Amerykanin, który wyprowadził się do Meksyku. W małej homoseksualnej społeczności widzie życie pełne rutyny: narkotyczny trans, wieczory zakrapiane alkoholem, pogawędki z przyjacielem i poszukiwanie miłości w świecie nastawionym na szybkie zaspokojenie pożądania. On, zatopiony we własnym smutku i beznadziei, szuka czegoś głębszego. Zafascynowany rytuałem yage (ayahuasca), który wyostrza zmysły i daje telepatyczne umiejętności gotowy na wewnętrzne i zewnętrzne podróże. 

Guadagnino dzieli swój film na trzy rozdziały i epilog. Niestety nie wszystkie części są godne uwagi. Pierwsza, rozgrywająca się w Meksyku, opowieść o la dolce vita w barach skupiająca się na poszukiwaniu miłości jest najbardziej spójna i zajmująca. Lee, mężczyzna z przeszłością, wypatruje w tłumie chłopaka (Drew Starkey), który od razu wpada mu w oko i zrobi wszystko, by go zdobyć. Jest w tym niebywale niezdarny i nieporadny. Ma sobie urok chłopca po raz pierwszy podrywającego osobę, która mu się podoba. Wszystko zaczyna się sypać, gdy pojawiają się kolejne odcinki: wyprawa do Ameryki Południowej, gdzie narkotykowe widy zyskują na mocy i podróż w głąb dżungli, gdzie Lee wraz z Allertonem (Starkey) zażywa ayahuaskę. Robi się chaotycznie, a całość wpada w podniosłe tony transformacyjnego doświadczenia. Guadagnino traci z pola widzenia to, o czym tak naprawdę chciał opowiedzieć. 

Przeczytaj także: The Brutalist

Kino wszystko „Queer” potrafi zachwycać. Przede wszystkim za sprawą wysmakowanych kadrów i precyzyjnie zbudowanego świata. Scenografia meksykańskiego miasteczka sprawia, że chce się zajrzeć do tych kolorowych barów i przespacerować po dusznych, ale kolorowych ulicach. Craig w białym garniturze potrafi hipnotyzować uroczą nieporadnością swojego bohatera. Lee to zbity pies, którego chce się przytulić, a jednocześnie uzależniony od narkotyków desperat, który może przekraczać granice na drodze do szczęścia. Brytyjski aktor buduje poruszającą rolę, która niestety osiada na mieliznach scenariusza. 

W „Queer” jest jedna scena, która byłaby świetna studencką etiudą. W oderwaniu od całości jest artystyczna inscenizacją ayahuascowego haju. Nadzy Lee i Allerton przenikają przez swoje ciała, dają się pochłonąć fizycznej naturze ich relacji. To narkotykowy powidok niejednoznacznej relacji. Szkoda, że wypada zupełnie absurdalnie w strukturze tej opowieści. Piękne obrazki i wyszukane inscenizacje nie uratują wątpliwej fabuły. 

„Queer” to chaos, nad którym Guadagnino stracił kontrolę. Opowieść o samotności i niespełnionym pragnieniu miłości tonie w śmiesznościach narkotykowych widów. Spodziewałam się czegoś więcej.

Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply