-daję 5 łapek!
Clint Eastwood ma w swojej filmografii produkcje niebywale dobre, które zapadają w pamięć i zapisały się na kartach historii. Niestety wśród opowieści wybitnych znajdują się przeciętne, o których zapomnimy wraz z napisami końcowymi. Taki jest Przemytnik. Wykorzystuje zwroty dobrze znane ze słownika Eastwooda, porusza się po przetartych szlakach i niczym nie zaskakuje.
Earl (Clint Eastwood) jest starzejącym się uczciwym mężczyzną, który całe swoje życie poświęcił pracy, nadwątlając przez to dobre relacje z rodziną. Teraz chce nadrobić stracony czas, ale, oprócz pełnej nadziei wnuczki, nikt nie czeka na niego z otwartymi ramionami. Gdyby tego jeszcze było mało, Earl ma kłopoty finansowe. Na (nie)szczęście na jego drodze pojawia się okazja życia. Jako kierowca ma przewozić nieznane pakunki z miejsca na miejsce. Wysokie wynagrodzenie nie wzbudza jego podejrzeń, a skupiony na czubku własnego nosa nie zamierza interesować się tym, co tak naprawdę transportuje.
Starszy, uroczy pan, który nigdy nie złamał prawa, jest idealnym kandydatem na kierowcę dla narkotykowej mafii. A jego desperacja i czyste serce to doskonały pretekst do budowania przestępczej relacji. Eastwood obdarza swojego bohatera mieszanką ciepła i szorstkości, ale nie potrafi wzbudzić w nas empatii. Jego naiwność raczej irytuje niż wzrusza, a chęć powrócenia na łono rodziny celnie punktuje jego egocentryzm. W Przemytniku wszystko kręci się wokół Earla i jego potrzeb. A przyklejony na siłę wątek policjanta z DEA, Colina (Bradley Cooper), nie dostaje przestrzeni, by poważnie się rozwinąć. Policjanci są papierowymi postaciami, którzy nadal borykają się z niedofinansowaniem i rasowymi uprzedzeniami.
Przemytnik zawiera w sobie humorystyczne podejście do współczesność i schematyczne potraktowanie starości jako nienadążającej za codziennością. Za główny element żartu służy niedopasowanie Earla do współczesności, m.in. nieumiejętność używania telefonu komórkowego. Motyw zgrany i ograny już wiele razy do tego stopnia, że nie przynosi oczekiwanego efektu. Zresztą scenariusz nie powala na kolana, pozostając w granicach dobrze znanych schematów. Na ekranie widzimy klisze w portretowaniu przestępców i policjantów. A dobroduszny Earl staje się nośnikiem etycznych granic, pouczając barona narkotykowego, że powinien wrócić na dobrą drogę życia i porzucić niebezpiecznych fach.
Eastwood stara się wpleść do poważnej tematyki nieco humoru, ale wygrywają jego moralizatorskie zapędy. Widzimy, jak Earl odwiedza bossa narkotykowego w Ameryce Południowej i bierze udział w pełnej przepychu imprezie. Daje się ponieść emocjom i erotycznej atmosferze sprowadzonych przez kartel prostytutek. Można by powiedzieć, że staruszek rozpoczyna swoje życie od nowa. I wszystko jest w porządku do czasu, aż nagła choroba najbliżej osoby nie przyniesie mu orzeźwiającego prysznica i nie doprowadzi do przewidywalnych wniosków – rodzina jest najważniejsza i trzeba ją cenić, zanim wszystko się straci.
Przemytnik jest świetna aktorsko i nie można niczego zarzucić Clintowi Eastwoodowi, który bardzo dobrze czuje się w skórze bohaterów na drodze do nawrócenia, przegranych i zagubionych. Trudno jednak uznać jego film za przełomowy i intrygujący. Brak w nim werwy, podskórnego niepokoju i nacisku na moralne wątpliwości. To smętna wędrówka po amerykańskich bezdrożach, która prowadzi do przewidywalnych wniosków – Eastwood miał lepsze momenty w swojej reżyserskiej karierze.