– daję 3 łapki!
Kolejna słabiutka komedia romantyczna. Jednak nie na tyle męcząca, żebym z całych sił odradzała zapoznanie się z nią. Film momentami bawi, bo naprawdę jest zabawny; częściej bawi, bo jest tak żenujący, że aż bawi – i tylko czasami jest tak tragicznie, że chciałoby się uciekać z kina.
Wiem, że 3 łapki nie wyglądają zachęcająco, ale stoję na stanowisku, że obraz słaby nie musi być przykry w odbiorze. Jeżeli macie wysoki poziom tolerancji na niedoskonałość oraz wolny wieczór, podczas którego chcecie obejrzeć coś bardzo lekkiego – polecam.
Film otwiera scena, w której pan młody czeka przed kościołem na spóźniającą się wybrankę. Chwilę później widzimy Jerzego Dudka (sic!), grającego w golfa. To właśnie na polu golfowym Rafał (Robert Koszucki) oświadcza się Kalinie (Magdalena Lamparska).
W dniu ślubu dziewczyna odkrywa, że narzeczony zdradza ją z temperamentną Sylwią (Olga Borys). Jej przyjaciółka Fretka (Anna Dereszowska) także cierpi z powodu niewierności ukochanego.
W umysłach zranionych kobiet rodzi się pomysł na biznes. Zostają testerkami wierności. Dostają zlecenia od kolejnych podejrzliwych żon. Kalina próbuje uwieść potencjalnych zdrajców, a Fretka fotografuje grzeszne pocałunki.
Jedną z klientek jest Beata (Weronika Rosati), która pragnie dowodów, mogących doprowadzić do rozwodu z orzeczeniem o winie jej męża Macieja (Mikołaj Roznerski). Pech chce, że Kalina zakochuje się w obiekcie tej operacji. Tajemnicą poliszynela jest też, że tak naprawdę to Beata zdradza Macieja, ale nie chce odejść z kochankiem bez pieniędzy małżonka.
Przyznaję, że kilka razy naprawdę szczerze się śmiałam. Ze dwa razy zdarzyło mi się nawet zaśmiewać bez opamiętania. To nie jest film do cna beznadziejny. Niestety częściej dialogi budziły we mnie zażenowanie. W poziom niektórych fragmentów wprost trudno uwierzyć. Wydają się być kalką niedorzecznych programów paradokumentalnych.
Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę autorem takiego stwierdzenia, ale najmocniejszym punktem filmu zdaje się być Tomasz Karolak. Wyraźnie odstaje od pozostałych członków obsady poziomem kunsztu aktorskiego. Cieszy też pojawianie się na ekranie Miśka Koterskiego. Z kolei całkowicie skradł moje serce Krzysztof Czeczot i to głównie sceny z jego udziałem rzeczywiście mnie bawiły.
Żeby to chociaż była komedia naprawdę romantyczna! Niestety relacja głównych bohaterów jest płytka, niewiarygodna – brak chemii i odpowiedniej bazy w postaci mocnego scenariusza nie pozwala rozczulić się i rozmarzyć nawet takiej romantyczce jak ja.
„Porady na zdrady” to komedia, której nie należy wciągać na listę filmów koniecznych do obejrzenia. Niepoprawna także pod względem montażu, zdjęć i dźwięku – jednak widzom niewyczulonym na aspekty techniczne może przynieść odrobinę wesołości, a może nawet – przy dobrej woli odbiorcy – cień wzruszenia.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]
One Comment