Pokot to film niedoskonały w opowiadanej historii. Zatopiony w onirycznym świecie górskiej natury. Otoczony lasami i dziką zwierzyną niesie w sobie potencjał na pewną odrębność ludzi i wydarzeń od hermetycznej i dobrze znanej rzeczywistości. Agnieszka Holland otrzymała fantastyczny materiał wyjściowy w postaci książki Olgi Tokarczuk („Prowadź pług swój przez kości umarłych”), ale zrobiła kino letnie, bez szaleńczej werwy i emocjonalnego zaangażowania.
Pokot – szaleństwa starszej pani
Starsza pani nad ranem zostaje obudzona przez rozhasane psy. Dwie suczki nazywane przez nią dziewczynkami są całym jej światem – namiastką rodziny, którą może obdarzyć uczuciem. Tajemnicze zniknięcie czworonożnych ulubieńców tkwi zadrą w jej sercu, a to tylko wstęp ku prywatnej krucjacie przeciwko myśliwskim tradycjom i łowieckim zamiłowaniom męskiej społeczności miasteczka.
Tok opowieści wyznacza kalendarz myśliwski. Sezon na dziki, sarny czy lisy zastępuje klasyczny podział na pory roku. Czas upływa, w małej miejscowości przybywa trupów. I choć można zacząć się obawiać seryjnego mordercy, niebezpiecznej tajemnicy i oczekiwać zagadki do rozwiązania, Holland nie jest zainteresowana kryminalną intrygą. Pokazuje jednostkę uwikłaną w swoje ideały – nawiedzoną starszą panią, dla której natura staje się dobrem najwyższym. Gdyby Duszejko (Agnieszka Mandat) balansowała na granicy szaleństwa, moglibyśmy z większym zaangażowaniem śledzić jej losy. Można się zastanowić, czy pozorna normalność, nudna rzeczywistości i banalność popełnianych zbrodni, działa na korzyść opowiadanej historii.
Sporo postaci pojawia się na ekranie (policyjny informatyk, Dobra Nowina, ksiądz, sąsiad). Wchodzą w pretensjonalne zagrania i momentami nachalne popychają fabułę do przodu. Bez nich całość wciąż toczyłaby się swoim rytmem, pozwalając widzom na nieco intuicyjne podążanie z fabularnymi rozwiązaniami. Łopatologia myśli, dopełnianie słów obrazem, a obrazu słowami multiplikuje treści, które można by przekazać w jednej, wybranej formie.
Bawi demoniczny Marcin Bosak jako ksiądz, który z przekonaniem mówi o polowaniu na zwierzęta jako dar od Boga dla ludzi, przywilej w uporządkowaniu ziemi. O groteskę ociera się Dyzio (Jakub Gierszał), policyjny informatyk, który jednym przyciskiem jest w stanie wyłączyć światła w całym mieście (włączając w to samochody!). Zdaje się odszczepieńcem, rozedrganym młodzieńcem zakochanym w poezji, którego nachalny manieryzm skręca w stronę dziwnego, niewytłumaczalnego szaleństwa. Staje się postacią śmieszną, przerysowaną i zupełnie niepotrzebną w opowieści traktowanej zupełnie serio.
Pokot można uznać za rzeczywistość magiczną, nieco wymyśloną, ale wciąż uderzają absurdalne rozwiązania. Dzieci z nauczycielką biegają nocą po lesie, sąsiad w środku nocy znajduje martwego sąsiada, a lokalny biznesmen prowadzi burdel pełen króliczków Playboya. Dosłowność inscenizacji odbiera Pokotowi pewnej metaforyki w wymowie. A samodzielna krucjata Duszejko przeciwko morderczym myśliwym, choć zbudowana na krzyku i głośnym buncie, wydaje się uciekać górnolotnym interpretacjom.
Agnieszka Holland doskonale portretuje naturę, wtapia w nią człowieka i jego życie. Z wprawą rozgrywa przestrzeń lasów, łąk i małych wiejskich domków, ale staje w pół kroku między oniryzmem i sielankowością a kryminalną intrygą. Jolanta Dylewska i Rafał Paradowski (operatorzy zdjęć) doskonale budują atmosferę, ale same zdjęcia to za mało, by wtopić się w opowiadaną historię. Jest pięknie, ale nie do końca ciekawie.