Spadł pierwszy śnieg. Jesienny brud zostaje przykryty. Budzą się demony. Harry Hole (Michael Fassbender) ponownie zatapia się w alkoholowym ciągu. Skandynawski policjant ze skazą, kiepski kochanek i nieobowiązkowy ojciec. To raczej nie jest wzór cnót, a mimo wszystko darzymy go sympatią. Bystry umysł, który rozwiąże każdą zbrodnię. Szkoda, że dowody niemal samoczynnie wpadają mu w ręce.
Mały chłopiec patrzy na samobójczą śmierć matki. Takie wydarzenie musi odcisnąć piętno na całe życie. Tomas Alfredson proponuje sugestywne rozpoczęcie i od razu wiemy, że dziecko zostanie naznaczone zbrodniczą przyszłością. Pierwszy śnieg nie skupia się aż nadto na psychologicznej wiarygodności, podąża za śladami i dowodami. A umiejętne budowanie nastroju pozwala dać się pochłonąć intrydze i w napięciu oczekiwać rozwoju sytuacji. Kamera Marco Beltrami nie pokazuje wszystkich zdarzeń, sporo pozostawiając wyobraźni widza. Samochód śledzi kobietę, ktoś obserwuje wydarzenia z boku, pojawia się złowieszczo uśmiechnięty bałwan – to zapowiedzi zbliżającej się zbrodni. Sami wraz z Harrym i Katrine (Rebecca Ferguson) zbieramy elementy układanki, aby w finale dotrzeć do – prawdopodobnie – szczęśliwego zakończenia.
Michael Fassbender tworzy postać złamaną, która, mimo wszystko, przypomina nam powstającego się herosa. Niczym feniks odradzający się z popiołów wraca do życia wraz ze śmiercią, która go otacza. Nierozwiązane zagadki są dla niego pożywką. Pomaga mu – a raczej jest równoprawna partnerką – również naznaczona traumatyczną przeszłością Katerine. Sprytna i odważna jest o krok do przodu. Podąża za swoim przeczuciem, choć wciąż goni własne demony.
Pierwszy śnieg to wizualne piękno białych plenerów, na których odznacza się każda skaza, emocjonalne napięcie i ciekawa sprawa kryminalna. Choć całość jest niezwykle powierzchowna, zbudowana na uproszczeniach i przeskokach, nie można jej odmówić fascynującego klimatu poszukiwania odpowiedzi. Alfredson stworzył kryminał, w który chce się zagłębić.