– daję 7 łapek!
Węgierski dramat porusza w swojej prostocie. Odnajdujemy nadzwyczajność w zwyczajności? Nie, fabuła nie przedstawia niczego nadzwyczajnego. To dzień jak co dzień – rutyna przeciętnej Węgierki.
„Pewnego dnia” jest filmem do bólu realistycznym. Nie znajduję w nim żadnej fałszywej nuty: od scenariusza po grę profesjonalnych i dziecięcych aktorów. Wszystko przedstawiono dokładnie tak, jak można by to przeżyć. Dzień z życia bohaterki rysowany jest z dokumentalną starannością. Dlaczego „do bólu”?
Anna (Zsófia Szamosi) jest żoną i matką. Zajmuje się domem i opiekuje trójką dzieci. Zastajemy ją pewnego wieczora, kiedy szykuje się, by wyjść na kieliszek wina z koleżanką. Koleżanką, która wyznaje jej, że zakochała się w mężu Anny. Tłumaczy, że tylko kilka razy się z nim spotkała i wymienili kilka głupich SMSów. Po powrocie do domu Anna każe przysiąc mężowi, że będzie jej wierny.
Kolejny ranek: Anna budzi dzieci, szykuje śniadanie dla rodziny. Zaradna mama pamięta o wszystkim – od zadania domowego po dodatkowe aktywności i korepetycje. Jest żywym terminarzem dla męża, córki i dwóch synów.
Spakowany plecak, buziak na pożegnanie – mąż i dwójka dzieci już są za drzwiami. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy Anna także najmłodszego synka odprowadza do przedszkola i sama idzie do pracy. Zatem nie spędza całych dni w domu. Gotuje, pierze, sprząta, wozi dzieci na balet, szermierkę i wiolonczelę – a do tego zawodowo uczy włoskiego w szkole językowej.
A co w tym czasie robi mąż? Szabolcs (Leó Füredi) jest tak bezczelny i nieczuły, że mam ochotę zastosować wobec niego fizyczną przemoc.
Nieustannie śledzimy Annę. Od momentu przebudzenia, poprzez poranek, czas spędzony w pracy, zajmowanie się dziećmi, po wieczór i czas na sen. Chociaż obserwujemy zwyczajne codzienne czynności, w filmie nie ma miejsca na znużenie. Paradoksalnie dużo się dzieje, a atmosferę podkręca niepokój spowodowany informacją, że mimo wczorajszych deklaracji, cyniczna Gabi (Annamária Láng) znowu namówiła męża Anny na spotkanie.
Kobieta całe popołudnie jest podenerwowana, myśląc o tym, co dziś wydarzy się między Szabolcsem i Gabi. Jednak dzielnie wypełnia wszystkie swoje obowiązki. Przewozi dzieci z miejsca na miejsce – ze szkoły na zajęcia dodatkowe, z przedszkola do domu… Ubiera, rozbiera, ściga się z czasem. Niesamowicie irytuje mnie ślamazarność i nieposłuszność dzieciaków. Z kolei nie mogę wyjść z podziwu nad cierpliwością Anny. W biegu realizuje swój harmonogram totalnie podporządkowany latoroślom.
„Pewnego dnia” może być niesprawiedliwym manifestem feministycznym. Nie pozostawia Szabolcsowi przestrzeni na obronę, a tym bardziej nie mogą bronić się wszyscy inni mężczyźni, których przez pryzmat tej postaci można zaszufladkować jako stereotypowych niewiernych egoistów.
Jednak ten film miałby społecznie silną moc rażenia nawet bez wątku zdrady. Mnogość zadań spoczywających na barkach Anny i sprawność, z jaką sobie z nimi radzi to codzienność tysięcy kobiet – żon, matek, pracownic. Anna musi znać się na wszystkim – być kucharzem, hydraulikiem, psychologiem i przyjaciółką. Nie jest łatwo wychowywać młodych ludzi, poświęcać im czas i wspierać – łącząc to z pracą zawodową, gdzie wciąż kobiety spotykają się z dyskryminacją, chociażby w kwestii płac.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]