– daję 4 łapki!
Nie po drodze mi z tą ekranową poezją. Podobnie wynudził mnie i wymęczył „Baczyński” Kordiana Piwowarskiego, choć rzesze widzów zachwycały się onirycznością filmowej biografii z 2013 roku. Moje cztery łapki nie muszą oznaczać, że do Was „Penelopa” nie trafi.
Carme Tarté Vilardell jest krawcową. Trudni się tym prawie całe życie. A owe życie jest stosunkowo długie. Kobieta ma już 98 lat. Dany jej czas spędziła w małej wiosce pomiędzy górami. Szyła ubrania dla wszystkich mieszkańców. I czekała. Na co?
Ramon Clotet Sala po wielu długich latach wraca do maleńkiej miejscowości, w której się urodził. W wielkim świecie stracił wszystko, spalił mosty. Jedyne, czego teraz może oczekiwać, to zainteresowanie starej matki, która tak długo na niego czekała. Carme i Ramon są jednak sobie obcy. Przybyły znienacka Ramon jest obcy wszystkim w wiosce.
Katalonia staje się Itaką. Mężczyzna podejmuje pełną trudów (nie tyle fizycznych, co emocjonalnych) podróż do domu, niczym mityczny Odys. Narrację od Homera przejmuje sama Carme, której mogą towarzyszyć uczucia podobne tym żywionym przez wyczekującą niegdyś Penelopę.
Powroty nie są błahostką – łatwą i przyjemną. Dużo kosztuje już sama decyzja. Podjęcie jej jest sporym wyzwaniem – jak i droga do jego realizacji. Najgorsze przychodzi jednak na końcu – kiedy trzeba się zderzyć z brutalną rzeczywistością i powstrzymać emocjonalne burze.
„Penelopa” to nastrojowy dokument hiszpańsko-polski. Choć jest nużący, poprzez nietuzinkową formę wyrazu mówi o samotności i jałowym (a może nie?) oczekiwaniu.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]