– daję 2 łapki!
Jeden z zasłyszanych przeze mnie komentarzy: „Nawet dla beki nie warto”. Potwierdzam. Jest jeszcze gorzej niż w „Poradach na zdrady” tego samego reżysera. A aluzji do tej produkcji w najnowszej komedii romantycznej Zatorskiego jest wiele.
Klasycznie: mamy parę zakochanych w sobie ludzi, którzy jeszcze nie wiedzą, że się kochają; mamy uszczypliwą i wredną piękność, która za wszelką cenę chce zakochanych rozdzielić; mamy bystre i wygadane urocze dziecko – no i oczywiście mamy Tomasza Karolaka.
Produkcję otwiera urokliwa piosenka Sarsy. Pierwszym beznadziejnym elementem są napisy, wyglądające na pośpiesznie nakreślone w Paincie. Dalej: matka i córka siedzą na miejskim murku i – jedząc winogrono – prowadzą luźną rozmowę.
W tym momencie mam pewność, że grająca małą Jagodę Julia Kostow będzie najlepszą aktorką w tym filmie. W końcu tak dobrze je winogrono, przewracając oczami we wszystkie strony! Mylę się, bo Maria Dębska również sobie radzi. Ale niestety jej postać została okropnie napisana, a z żenującym scenariuszem nawet największy talent aktorski niewiele zrobi.
Natalia (Maria Dębska) i Piotr (Mikołaj Roznerski) celebrują swoją rocznicę. Wznoszą toast, a Maniek (Tomasz Karolak) przestrzega ich, że „miłość to równia pochyła” (Karolak jako coach uczuciowy – zgadniecie, gdzie grał już bliźniaczą rolę?). Nie o miłość tu jednak chodzi! Przyjaciele świętują dobrą passę założonego wspólnie rok temu biznesu.
Jeszcze tego samego wieczoru Piotr poznaje Weronikę (Barbara Kurdej-Szatan). Kobieta bezpardonowo przysiada się do niego i oczekuje adoracji. Z góry przestrzega, że cechuje ją zaborcza zazdrość, a już kilka scen dalej para zmierza do kościoła, by wypowiedzieć sakramentalne „tak”.
Nagle na ekranie pojawia się Anna Dereszowska, nie wnosząc do filmu absolutnie nic. Staje się jedynie prowodyrem wypowiedzi Karolaka, który wydaje się grać bez scenariusza i improwizować. Postaci zupełnie niepotrzebnych jest więcej.
Najbardziej żenująca scena: Adam (Krzysztof Czeczot) namiętnie wpatrujący się na tle nocnej panoramy miasta w torebkę Natalii. Chociaż wysoce konkurencyjny dla tego fragmentu jest moment, kiedy Piotr uświadamia sobie, że Natalia jest w nim zakochana i Roznerski zupełnie nie wie, jak powinien poprowadzić wtedy swojego bohatera. Generalnie rzadko kiedy to wie. Szkoda, że reżyser mu nie pomógł.
Czasami z ekranu pada seria aforyzmów: „Wspomnienia to wszystko, co mamy”, „Rób to, co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia”. Obok wypowiadanych pompatycznie i z namaszczeniem złotych myśli padają zdania klasy: „Nie pytałem, ale spoko”.
Muszę przyznać, że zarejestrowałam w tym tworze jeden zabawny moment. Szczerze się zaśmiałam podczas sceny, w której sepleniący Jan Frycz pojawia się po raz pierwszy. Z kolei uśmiech zażenowania wywołało wyłożenie przez Damiana (Michał Koterski) na stół puszek piwa, które to lekko toczą się po blacie, demaskując że rekwizyty są puste. No ładnie: z takim felernym piwem do kolegi?
„Czy ja przyszłam do kina na półtoragodzinną reklamę?” – usłyszałam z fotela obok. „Pech to nie grzech” lokuje karmę dla psów, soki, serwis dostarczający jedzenie i oczywiście parówki (powtórka z „Porad na zdrady”).
Stawiam dwóję z minusem panom Rafałowi Kulczyckiemu i Zbigniewowi Nicińskiemu, którzy odpowiadają za muzykę i montaż. Dźwięk jest tragiczny. A kolejne piosenki pojawiają się zupełnie nie na miejscu: od połowy śpiewanej frazy, przerywając bohaterom w pół zdania, zagłuszając dialogi, niechlujnie zapętlone.
Nie wyobrażacie sobie mojej radości, kiedy w sali kinowej Cinema City wreszcie wybrzmiała tytułowa piosenka. Grzegorz Hyży zwiastował koniec seansu – nareszcie!
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]