Paulina Walendziak jest absolwentką Łódzkiej Szkoły Filmowej. Już na studiach grała na deskach teatru, a obecnie należy do zespołu Teatru Jaracza w Łodzi. Pojawiła się na małym ekranie w „Belfrze”. Zagrała u Jagody Szelc w „Monumencie”, ale to „Ja teraz kłamię” jest jej filmowym debiutem. Aktorka wyrazista i charyzmatyczna, o której nie można zapomnieć. Nam opowiedziała o pracy na planie i miłości do kina.
„Ja teraz kłamię” jest filmem, który niebywale zachwyca wizualnie. Ty, zanim weszliście na plan, otrzymałaś tylko scenariusz. Co przekonało cię do udziału w tym projekcie?
Nie ukrywam, że samo spotkanie z reżyserem. Choć na początku nie mógł mi wiele opowiedzieć, pamiętam, że bardzo mnie zaintrygował. Kiedy dostałam scenariusz i po raz pierwszy go przeczytałam, nie mogłam się w tym wszystkim połapać. Musiałam zerknąć do niego jeszcze raz. Dopiero wtedy zrozumiałam istotę tego filmu. W dobie dzisiejszego świata takie tematy warto poruszać. Stwierdziłam, że chciałabym się pod czymś takim podpisać. Od razu przyjęłam tę rolę.
Ten film, oprócz intrygi kryminalnej, opowiada o celebryckim i aktorskim świecie. Wszystkie postaci tam grają czy coś udają. A dla ciebie czym jest aktorstwo? Czy to kłamanie czy szczerość do bólu?
Moim zdaniem to szczerość do bólu. To uzewnętrznianie swoich kompleksów, pragnień, życiowych niedociągnięć czy doświadczeń. Wydaje mi się, że tylko aktor może się posługiwać swoją szczerością i prawdą. W aktorstwie od razu widać zakłamanie. Widz jest na nie wyczulony, więc nie można nawet zakładać takiego scenariusza, żeby coś grać albo próbować przekazywać niekoniecznie swoją prawdę.
To nie jest łatwy zawód właśnie przez to obnażanie własnych emocji. Dlaczego go wybrałaś?
Od dzieciństwa mówili na mnie, że jestem mała „artycha”. Śpiewałam, tańczyłam, grałam na gitarze, więc cały czas ta sztuka była koło mnie. Przez moment studiowałam krytykę artystyczną, ale kompletnie się w tym nie odnalazłam. Aż ktoś zaproponował mi aktorstwo. Uważał, że to może być złoty środek, którego tak szukam. Postanowiłam zdawać do szkoły i się dostałam. W tym zawodzie trzyma mnie możliwość przeżywania kilku rzeczy. Każda postać daje mi inne, nowe życie. To mnie bardzo pociąga. Na scenie czy na ekranie mogę wyrażać emocje, które często są o wiele bardziej soczyste i prawdziwe niż w życiu codziennym.
W jednym z wywiadów mówiłaś o tym, że aktor powinien mieć skórę nosorożca a wrażliwość motyla. Posiadasz obie te rzeczy?
Teraz mogę mówić, że tak się czuję, ale to różnego rodzaju sytuacje życiowe weryfikują, czy tak naprawdę jest, czy jeszcze należy nad tym pracować. Każda nowa sytuacja zawodowa mnie zaskakuje i równoważy we mnie te dwie temperatury.
A co na razie najbardziej cię zaskoczyło?
Na pewno takim ekstremalnym doświadczeniem na planie była praca z Jagodą Szelc przy „Monumencie”. Odkryłam wtedy swój strach i stanęłam z nim twarzą w twarz.
Co najbardziej zaskoczyło cię na ekranie?
Ostatnio po filmie „Climax” wychodziłam z kina na czworaka. Wiem, że nie wrócę już do niego. To była dla mnie zbyt duża dawka emocji. Aczkolwiek to jest film, który bardzo mi się podobał. Bardzo pociągnął mnie w ten świat. Ten film – według mnie – ma na celu sprawić, że widz nie może go znieść. Duże wrażenie zrobił na mnie sam rytm tego filmu, narkotyczność i kolory. A oprócz tego uwielbiam „Oczy szeroko zamknięte”, „Lśnienie” czy „Miasteczko Twin Peaks” i najważniejszy „Piknik pod Wiszącą Skałą”.
Czego szukasz w kinie?
Przede wszystkim szukam prawdy. A do tego magii i romantyzmu. Szukam w filmie takiego tajemniczego ogrodu, do którego będę mogła wejść i odciąć się tym roślinnym murem od wszystkiego, co jest wokół mnie.
Jacy twórcy najczęściej zabierają cię do takiego tajemniczego ogrodu?
Na pewno jest to Lynch i Kubrick.
Na planie „Ja teraz kłamię” spotkałaś się z doświadczonymi i znanymi aktorami. Jak wśród nich czułaś?
Na początku byłam potwornie zestresowana. Pamiętam, że dzień przed cały czas o tym myślałam, jak to wszystko ma wyglądać. Czy powinnam się odzywać, a może raczej usiąść z boku i się przysłuchiwać. Na szczęście Paweł Borowski zadbał o to, że mieliśmy cykl spotkań przygotowawczych przed wejściem na plan. Tak więc ta kurtyna wstydu wcześniej opadła i została owocna współpraca. Czułam się przez nich zaopiekowana z każdej strony. Kiedy potrzebowałam pomocy, mogłam się do nich zgłosić. Miałam w filmie trudne sceny, przy których aktorzy bardzo mi pomogli.
Co było dla ciebie najtrudniejsze?
Znalezienie centrum mojej postaci. Wszyscy wiemy, jak wygląda świat celebrytów. Można o nim przeczytać w serwisach plotkarskich czy na portalach społecznościowych. Zastanawiałam się, jak pokazać młodą celebrytkę, żeby nie było to sztampowe i naiwne. Zależało mi, żeby ukazać twardość tej postaci. To, że ona musi mieć ciągle prosty kręgosłup i wtedy to złamanie, które następuje w trakcie filmu, jest jeszcze dotkliwsze.
Jesteś na początku swojej aktorskiej drogi. Nie obawiasz się popularność i rozpoznawalności?
Niektórzy mówią, że to normalne w pracy aktora. Dla mnie to pewnego rodzaju gadżet, a ja chcę się skupiać na tym, co mam do zrobienia. Myślę, że tak bardzo nie fascynuje mnie życie celebryckie, jak tworzenie nowych postaci. To jest dla mnie priorytetem. Staram się nie myśleć o „dodatkach specjalnych” czekających za zakrętem.
Jakie jest twoje marzenie?
Jestem urodzoną marzycielką… Obecnie najbardziej potrzebuję wakacji. Marzy mi się pobyt w domu rodzinnym i odpoczynek. A jeśli myślę o dalszej przyszłości to chciałabym się dalej rozwijać, grać w filmach i dotykać postaci różnych ode mnie.