– daję 3 łapki!

Ostatnio Nicolas Cage bywa znakiem rozpoznawczym słabych filmów. I tym razem powinien stanowić przestrogę dla widzów lubujących się w smacznym kinie.

Już pierwsze sceny pokazują, że produkcja w swej brutalności ociera się o prymitywizm. Młody chłopiec jest świadkiem wewnętrznych porachunków czarnych charakterów. Na jego oczach zostaje skatowany mężczyzna, którego krew w żenującym efekcie slow motion tryska na wszystkie strony. Na szczęście przed tym widokiem udaje mu się uchronić młodszego brata, którym się opiekuje.

Chłopcy pojawiają się ponownie na ekranie po dwudziestu trzech latach. JP założył rodzinę i otworzył przedsiębiorstwo. Jest przykładnym obywatelem. Z kolei Mikey żyje w cieniu błędów młodości. Nie wyszło mu w wojsku, nie wyszło mu w związku – jest teraz samotnikiem, imającym się szemranych interesów.

Mikey (Johnathon Schaech) pożycza od młodszego brata (Adrian Grenier) 10 tysięcy dolarów, by kupić kokainę na handel. Kumple po fachu kradną mu towar i recydywista znowu pozostaje bez grosza. Spotyka się wtedy z wpływowym opryszkiem Eddiem Kingiem (Nicolas Cage). Niedługo potem Mikey znika bez śladu.

JP decyduje się zapłacić okup za starszego brata, choć wszyscy wokół sugerują mu, że Mikey w komitywie z Kingiem upozorował swoje porwanie. Jedyny facet „z branży”, któremu JP może ufać, to glina Sal (John Cusack).

Kadr z filmu „Pakt krwi”.

Nim jeszcze zdążymy rozpaczać nad śmieszną fabułą, kole w oczy sama forma. Zdjęcia są brzydkie, balans bieli pozostawia wiele do życzenia. Niestabilne i nieostre ujęcia mają wywołać niepokój, ale po prostu drażnią.

Aktorstwo kuleje, dialogi są recytowane, postaci niewiarygodne. Cage jest komiczny, jego charakteryzacja żenująca. Scena, w której emocjonalnie czyta list napisany do brata-gangstera jest tak absurdalna, przerysowana i niesmaczna, że aż śmieszna. Z kolei ujęcia, w których przy slow motion rzeczonego brata zabija pośród sakralnych dźwięków gospel – woła o pomstę do nieba.

W końcu działa jednak zbawienna moc akomodacji i po upływie pierwszej godziny seansu w Cinema City zaczynam czerpać z niego przyjemność. Zaangażowałam się emocjonalnie, bardzo lubię JP i kibicuję mu w odnalezieniu niesfornego brata.

Kadr z filmu „Pakt krwi”.

„Pakt krwi” przedstawia świat wyzuty z jakichkolwiek wartości. Mentor porywa ucznia, kolega katuje kolegę, brat zabija brata. Pointa jednak jest piękna i wzruszająca. Ostatecznie prawdziwa braterska miłość przezwycięży wszelkie niegodziwości świata!

Cóż – decydować się na ten seans trzeba tylko po zaopatrzeniu się w sporą dawkę dystansu i tolerancji dla kiczu.


Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!

[R-slider id=”2″]

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply