Potrzeba dużo wrażliwości i wyważenia, żeby o sytuacji w Syrii nie powstał krwawy dokument o niesprawiedliwej wojnie. W Ostatni w Aleppo nie ma epatowania przemocą, krwi i nadmiaru bolesnych obrazów zmasakrowanych ciał. Reżyser pokazuje niezbędne minimum, które potrafi potrząsnąć indywidualnym światem widza. Zgnieść od środka, ścisnąć za serce i uświadomić bezradność i obojętność wobec dramatu, który rozgrywa się na Wschodzie.
Ostatni w Aleppo – Kiedy świat umiera…
Firas Fayyad chwyta za kamerę, aby opowiedzieć o swojej ojczyźnie, która od kilku lat wykrwawia się w niezwykle brutalnym konflikcie między siłami wiernymi prezydentowi Baszarowi al-Asadowi a opozycją. Wielkie nadzieje związane z powstaniem przeciwko władzy przerodziły się w jeden z najkrwawszych konfliktów XXI w., w którym ofiarami jest ludność cywilna. Aleppo to jedno z największych miast Syrii, które nieustannie znajduje się pod ostrzałem, a każdego dnia spadają na nie bomby. Białe hełmy są Syryjską Obroną Cywilną. Mężczyźni, którzy kiedyś pracowali, prowadzili własne firmy, byli studentami po każdym bombardowaniu spieszą na ratunek, własnoręcznie wydobywając spod gruzów budynków ciała ofiar lub ledwie żywych ludzi. To idealiści, którzy – choć są mocno osadzeni w rzeczywistości – będą bronić swojego miasta do ostatniej krwi.
Khalid, Subhi i Mahamoud stają się przewodnikami po syryjskiej rzeczywistości. Fayyad pokazuje ich w akcji, a także w chwilach spokoju, kiedy razem śpiewają bądź spędzają czas z rodzinami. Zwyczajni mężczyźni, którymi kieruje chęć niesienia pomocy, choć doskonale zdają sobie sprawę z beznadziei sytuacji. Żyją w ciągłym strachu, w pełni świadomi, że każdy dzień może być ich ostatnim. Reżyser towarzyszy im z kamerą, przysłuchuje rozmowom, w których zastanawiają się nad emigracją, walką o przetrwanie i miłością do ojczyzny. Jest obserwatorem, który wnioski pozostawia widzom.
Ostatni w Aleppo to nie tylko przedstawienie ataków i wojennych zmagań, ale również codzienności bohaterów. Fayyad umiejętnie wykorzystuje zgromadzony materiał. Nie chce emocjonalnie szantażować swoich odbiorców, unika reporterskiego przedstawienia, skupia się na twarzach i uczuciach, które zostają boleśnie niewypowiedziane. Nie musi bardziej dosadnie przedstawiać brutalnego świata, wystarczą krótkie spojrzenia, urwane kadry.
Podobnie swój dokument – na niewypowiedzianych słowach – zbudował Gianfranco Rosi. W Fuocoammare. Ogień na morzu najbardziej bolą krwawe łzy i puste spojrzenia. U Fayyada za gardło ściskają momenty interakcji międzyludzkich, kiedy uratowany chłopczyk nie potrafi rozstać się ze swoim ratownikiem albo dzieci Khalida wielokrotnie wyznają mu miłość. Ostatni w Aleppo to film, który trzeba zobaczyć i poczuć, ale przede wszystkim zapamiętać.