Załoga statku kosmicznego Przymierze zostaje zahibernowana i wraz z kolonizatorami wyrusza na misję zakładania nowego społeczeństwa w odległej galaktyce. Historia, którą znanym z Pasażerów ma nieco mniej zabawne zabarwienie i przywodzi o dreszcze przerażenia. Galaktyczna odyseja szybko zamienia się w najgorszą podróż życia tak, że nawet niezwykle silny, sprawny i inteligentny android Walter (Michael Fassbender) nie potrafi przewidzieć wszystkich konsekwencji ludzkiego i „obcego” działania. Obcy: Przymierze jest pełen finezyjnych rozwiązań i absurdalnych potknięć, które Ridley Scott pięknie zapakował w efektowne opakowanie.
Obcy: Przymierze – misja psychotycznego androida
Załoga Przymierza jest bogatsza o doświadczenia i wiedzę przegranej misji Prometeusza. Ulepszony android ma nie popełniać już żadnych błędów, dzięki pozbawieniu artystycznych i uczuciowych zapędów. Jego siłę stanowi tylko intelekt bez pragnienia twórczego działania, które zgubiło Dawida (genialny w podwójnej roli Michael Fassbender). W pełnym skupieniu kieruje statkiem, aż do czasu niespodziewanej (sic!) awarii. Wybudzeni członkowie ekipy muszą naprawić usterki i powrócić w hibernetyczny sen. W między czasie przypadkowo odkrywają ślady tajemniczej planety, która niezwykle przypomina Ziemię. Wszelkie plany i założenia idą w łeb – trzeba zboczyć z kursu i sprawdzić, czym jest to dziwne miejsce.
Pierwsza część filmu, która w dużej mierze rozgrywa się na przedziwnej planecie przypominającej dżunglę z Konga, jest najsłabszym ogniwem tej opowieści. Wielkie przestrzenie, szerokie kadry i pasmo logicznych potknięć. Bohaterowie toną w oparach absurdu, a ratuje ich tylko silne związanie z konwencją opowieści. Naukowcy popełniają szereg głupich błędów, które trudno przyjąć bez przymrużenia oka. W niezbadanej atmosferze bez skrępowania palą papierosy oraz z lubością wdychają dziwne substancje wydzielane przez tamtejszą roślinność. Poza tym wielość wprowadzonych bohaterów nie pozwala na emocjonalne przywiązanie. Zanurzenie ich w ogromnych przestrzeniach tylko potęguje wrażenie obcości.
Obcy: Przymierze zyskuje na sile w momencie, kiedy ekipa powraca do statku Matki. Klaustrofobiczne przestrzenie pozwalają budować napięcie. Obcy czai się w zakamarkach, a bohaterowie mają ograniczone możliwości ucieczki. Scott potrafi wykorzystywać ciasnotę i niedopowiedzenia. Całość rozgrywa z dużą uwagą, dając czas na budowanie grozy przy pomocy drobnych elementów czy akcji poza kadrem. Choć nie unika brutalnych i krwawych scen, skupia się na tym, co niewidoczne i nieznane.
W ciekawy sposób rozgrywa wątek stwórcy Dawida i zabawy w Boga, co stanowi najsilniejszy element filmu. Dychotomia między Walterem a Dawidem zostaje przedstawiona w skupieniu, a nawet pewnym erotycznym napięciu. Braterska ciekawość dostaje silnie seksualnego zabarwienia, a ich wzajemna fascynacja jedynie napędza kolejne podejmowane kroki. Scott prezentuje psychotycznego androida z kompleksem Stwórcy, który nie cofnie się przed niczym, by wypełnić swoją misję – powoływania do życia nowych istot darzących go pełnym zaufaniem i oddaniem.
Obcy: Przymierze ma też silną kobiecą bohaterkę, która – zgodnie z poprzednimi odsłonami serii – potrafi być zaradna, zdecydowana i niezwykle zdeterminowana w walce z niebezpieczeństwem. Daniels (Katherine Waterson) doskonale radzi sobie z bronią i strategicznym działaniem. Kieruje się nie tylko dobrą intuicją, ale i wiedzą. Potrafi przedłożyć dobro całej ekipy nad prywatną tragedię. Nie popada w schemat seksownej dziewczyny z bronią, który wielokrotnie był ogrywany w kosmicznych misjach. Choć usilnie próbuje się jej wpleść wątek miłosny, udaje jej się uciec od przewidywalnych rozwiązań.
Film Ridleya Scotta to przygoda pełna wrażeń, dzięki fenomenalnym zdjęciom Dariusza Wolskiego. Operator doskonale bawi się światłem, pokazując ponury i ciemny świat kosmicznej walki o przetrwanie. Obcy: Przymierze jest idealnym kontynuatorem serii, który nieco naprawia błędy swojego poprzednika. Mimo wszystko przywodzi na myśl Konga: Wyspę Czaszki eksplorowaniem tajników nowej planety, Pasażerów (Chris Pratt zapewne z dużo większą precyzją wybudziłby członków załogi!) oraz Assassin’s Creeda w kosmicznych potyczkach androidów. To mroczna mieszanka, która przynosi spełnienie w ostatnich sekwencjach. Scott pokazuje, że potrafi wykorzystywać dobrze znane elementy, by opowiedzieć intrygujący horror/thriller, który od czasu do czasu zapiera dech w piersiach.
2 komentarze