– daję 7 łapek!

Czy jest sens próbować rozliczyć się z przeszłością? Warto nieustannie rozdrapywać stare rany? Czy kino powinno brać na tapet sprawy, o których wielu próbuje zapomnieć? Jaki jest cel popularyzowania kontrowersji, które niektórzy tak bardzo pragną zamieść pod dywan?

A w jakiej formie najlepiej opowiedzieć o brutalnym ludobójstwie? Poprzez dokument z drastycznymi obrazami czy może bolesny dramat? A gdyby tak tragikomedia? Właśnie taką hybrydą gatunkową posłużył się Radu Jude.

Kadr z filmu „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”.

Marszalek Ion Antonescu napisał niechlubny rozdział w historii Rumunii. Faszysta dzierżył władzę dyktatorską w latach 40. Sympatyzował z Hitlerem i chlubił się pogromem rumuńskich Żydów. Zatwierdzając podczas posiedzenia Rady Ministrów latem 1941 roku czystki etniczne na wschodzie, powiedział: „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”.

To właśnie o zaplanowanej wtedy masakrze mówi rumuński film o osobliwym tytule. Okupująca Odessę i Naddniestrze Rumunia przeprowadziła na tych terenach eksterminację ludności żydowskiej jesienią 1941 roku i zimą 1942 roku.

Kadr z filmu „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”.

Pretekstem do refleksji nad przeszłością jest historia zupełnie współczesna. Młoda reżyserka teatralna Mariana Marin (Ioana Iacob) postanawia wystawić rekonstrukcję zdobycia Odessy przez armię rumuńską. To research Mariany i jej praca ze scenariuszem przybliżają widzowi przebieg tej zbrodni.

Kontrowersyjna tematyka sprawia, że Mariana ma problem z uzyskaniem pozwolenia na wystawienie spektaklu. Ludzie nie chcą pamiętać błędów własnego narodu. Protestują nie tylko lokalne władze, ale też zatrudnieni przez reżyserkę statyści. Nie chcą występować przeciwko pamięci potężnego marszałka czy też wstydzą się narodowego antysemityzmu?

Kadr z filmu „Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”.

„Nie obchodzi mnie…” od razu skojarzył mi się z „Człowiekiem z marmuru” Andrzeja Wajdy. Mariana jest równie uparta co Agnieszka grana przez Krystynę Jandę. Obie reżyserki chcą dopiąć swego za wszelką cenę. Przyświeca im szczytna idea o obnażeniu prawdy, ale wydaje się, że napędza je też zawodowa ambicja i przekora charakterystyczna dla artystów.

Film najpierw intryguje dezorientującą formą. Można dać się nabrać, że jest to dokument, rejestrujący ekipę podczas pracy nad sztuką. Powoli odkrywamy kolejne karty potwornej zbrodni sprzed lat. Z czasem wyjątkowo długa produkcja zaczyna nas nużyć, by w końcu przejść do spektakularnego finału. Refleksje kłębią się w głowie na długo po zakończeniu seansu.


Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!

[R-slider id=”2″]

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply