Dwudziesta piąta odsłona przygód Jamesa Bonda jest domknięciem pewnego etapu. Daniel Craig po raz ostatni przedstawia się jako agent 007 i ratuje świat przed złoczyńcą. Nie czas umierać odgrywa wszystkie dobrze znane schematy, ale niesie też w sobie kilka zaskoczeń. Duch feminizmu unosi się w powietrzu, słyszymy nutki nostalgii, a ryk silnika dodaje nam adrenaliny. Dostajemy wszystko to, czego można spodziewać się po tej serii.
Przeczytaj także: Free Guy
Cary Joji Fukunaga zaprasza nas na pełną emocji wyprawę, w której znajdzie się miejsce na patetyczne tony, rodzinne perturbacje i porywające sceny akcji. James Bond (Daniel Craig) po latach ratowania świata wybrał się na zasłużoną emeryturę. Nie może jednak zbyt długo cieszyć się urokami rozwibrowanej i słonecznej Jamajki, ponieważ przeszłość puka do jego drzwi. Felix Leiter (Jeffrey Wright), agent CIA, przybywa z prośbą o pomoc – Spectre ponownie zbiera swoje siły i trzeba ukrycić jej działania. Nic nie jest jednak tak proste, jakim się wydaje, a na scenie pojawia się ktoś groźniejszy – Lucyfer Safin (Rami Malek). Bond musi porzucić beztroskie życie i ponownie ruszyć do akcji.
W świecie Bonda wiele rzeczy jest czarno-białych, a bohaterowie poruszają się w dobrze znanych schematach. Takie jest prawo serii, która od wielu lat porusza się wokół tego samego tematu. Na szczęście w Nie czas umierać można wyczuć powiew świeżości, a Phoebe Waller-Bridge, w zespole scenarzystów, dodaje nieco lekkości i feministycznych akcentów. Kobiety nie są ozdobami w męskim świecie, nie przebiegają przez łóżko agenta 007, by wypełnić jego emocjonalną pustkę, ale z powodzeniem odnajdują się w służbie Jego Królewskiej Mości. Dostajemy świetne wprowadzenie agentki 007, w tej roli Lashana Lynch, a także zabawną, ale i dynamiczną działającą w terenie Palomę (Ana De Armas). Na tle tych charyzmatycznych bohaterek najsłabiej wypada Madeleine (Léa Seydoux), druga – po Vesper – kobieta, której udało się usidlić największego kobieciarza w Londynu.
Przeczytaj także: Winni
Daniel Craig przejmując rolę Bonda, dodała mu ludzkiego wymiaru. To bohater z krwi i kości, który zmaga się z własną przeszłością, odcinając się od emocji. Z każdą kolejną odsłoną poznajemy jego wrażliwszą stronę, a sam agent coraz bardziej opuszcza gardę. W Nie czas umierać staje się najbardziej bezbronny, zakochany i zraniony. I choć trudno uwierzyć w tę miłość (gdzie jest chemia między Craigiem a Seydoux), trzeba przyznać, że dodaje nieustraszonemu i czasami zbyt mechanicznemu bohaterowi ludzkiego wymiaru. W końcu jego walka zyskuje mocno osobisty wymiar, uciekając od idealistycznej walki o lepszy świat.
Fukunaga ciekawie domyka cykl, zabierając nas na kilka pościgów, bijatyk i indywidualnych pojedynków. Zapewnia w Nie czas umierać parę dobrych atrakcji, jak choćby kaskaderskie popisy na ulicach włoskiej Matery czy klimatyczną wędrówkę po norweskim lesie. Świetnie podążą się za Bondem w niebezpiecznej fabryce czy kubańskich klubach. Wszystko wypada naprawdę świetnie, szkoda tylko że zabrakło wyrazistego wroga. Lucyfer Safin miał być sumą wszystkich strachów, a staje się przerysowaną postacią napędzaną chęcią zemsty. Zabrakło mu głębi i wiarygodności w złowrogim działaniu.
Przeczytaj także: Na noże
Pomimo tego, że w Nie czas umierać można znaleźć kilka słabszych elementów, film broni się za sprawą sprawnej realizacji i rozmachowi wykonania. Daniel Craig potrafi poruszając. Skutecznie uderza w wysokie tony, ale udaje mu się uniknąć nachalnego patosu. Z godnością i ciepłem żegna się z Jamesem Bondem, pokazując jego pęknięcia i siłę. Sentymentalna ballada Billie Eillish doskonale oddaje klimat tej części, stając się świetnym uzupełnieniem metaforycznej czołówki. W końcu film Fukunaga to opowieść o rozprawianiu się z przeszłością, dziedziczeniu grzechów i umiejętności wybaczania samemu sobie. Ten Bond odchodzi w emocjonalnej chwale. Wkrótce przekonamy się, czy powróci z sercem na dłoni.
daję 7 łapek!