Angelina Jolie po jednej z wypraw na plan zdjęciowy Tomb Raider zafascynowała się Kambodżą i jej trudną historią. Ta miłość do kraju przerodziła się w filmową opowieść na podstawie autobiograficznej książki Loung Ung First they killed my father. Spojrzenie na wojnę z perspektywy czteroletniej dziewczynki jest wyjątkowo bolesne i szokujące, kiedy dowiadujemy się o ogromnym głodzie, przesiedleniach, poznawaniu własności prywatnej i tożsamości oraz indoktrynacji i krwawych walkach. Jednak to, co było niezwykle unikatowe w książce – naiwna dziecięca narracja, niknie w kinowym przedstawieniu.
Już od pierwszych scen zostajemy wrzuceni w sam środek akcji, kiedy żołnierze Czerwonych Khmerów przejmują władzę, a mieszkańcy Phnom Penh muszą opuścić miasto. Rodzina pakuje się w pośpiechu i wyrusza przed siebie. Niestety Jolie w mglistym wprowadzeniu nie potrafi związać nas z bohaterami. Nie tworzy przyciągających indywidualności, za którymi pragnie się podążać. Mała Loung (Sareum Srey Moch) jest zbyt niewinna i przezroczysta w swoimi zadziwieniu, przez co nie potrafi stworzyć emocjonalnego zaangażowania, a widz pozostaje w stagnacji biernego obserwowania.
Najpierw zabili mojego ojca kuleje w warstwie scenariuszowej, która ocieka w luki logiczne, skróty i przemilczenia. Nie jest łatwo podążać za biegiem historii, kiedy posiadamy szczątkowe informacje na temat otoczenia. I choć Jolie próbuje od czasu do czasu zbudować szerszy kontekst, papierowe dialogi nie pomagają jej bohaterom. Przybranie perspektywy dziecka mogło uratować fabularne luki i niedopowiedzenia, ale strukturalny chaos i wizyjne sceny nie pozwalają pozbyć się złego wrażenie. Jolie wprowadza do swojego świata duchowość i pewną magiczność, ale sekwencje te ocierają się o groteskę.
Wycinek z niechlubnej historii Kambodży. Wewnętrze walki prowadzone pod wodzą Pol Pota doprowadziły do wymordowania jednej czwartej mieszkańców państwa, które do dzisiaj próbuje sobie poradzić z konsekwencjami wojennych działań. Najpierw zabili mojego ojca nie ocieka brutalnością, skupia się raczej na psychicznym wyobcowaniu i oderwaniu dziecka w trudnej sytuacji, kiedy nie może szukać oparcia w rodzicach. Pokazuje mechanizmy indoktrynacji dzieci i młodzieży, ale wciąż pozostaje dziwnie odległy emocjonalnie. Jedna z najlepszych scen rozgrywa się w lesie. Loung stoi samotnie otoczona przez rannych ludzi, którzy weszli na pole minowe. To miejsce, które sama kilka dni wcześniej zaminowała. Siła tej sceny bije z ciszy i subtelnego zatrzymania na bezsilności, strachu i okrucieństwie.
Najpierw zabili mojego ojca z pewnością oddaje hołd ofiarom wojny w Kambodży, ale to za mało, żeby wyrwać z ram poprawnego opowiadania. To kino bolesne, dosadne i trudne do oglądania głownie dlatego, że brakuje w nim ciekawego i dobrze poprowadzonego bohatera. Nie chodzi bynajmniej o heroizm, a hipnotyzm, którego tutaj nie ma.