– daje 6 łapek!
„Na skrzyżowaniu wiatrów” to wizualna i dźwiękowa podróż do przeszłości estońskiej krainy odartej z magii po przymusowych przesiedleniach ludności miejscowej po II wojnie światowej. Martii Helde czerpie inspiracje z listów i pamiętników Erny, która w kołchozie na Syberii spędziła 15 lat. Temat ten był już wielokrotnie przenoszony na ekrany (choćby polska „Syberiada polska”), dlatego dużą rolę odegrała forma przedstawienia, która może stać się atutem, ale również przekleństwem tej produkcji.
Czarno-biały świat jest przepełniony smutkiem i nostalgią, które początkowo ogrzewają się w pięknej grze świateł i niedopowiedzeń. Obrazy z przeszłości, wspomnienia z Estonii są ruchome, pełne delikatności, lecz wraz z opuszczeniem kraju przez główną bohaterkę i jej córkę, rzeczywistości zamiera. Helde prezentuje nam ludzi niczym namalowanych na obrazie, uchwyconych gdzieś w biegu życia, okraszając ich opowieściami z listów i pamiętnika Erny, młodej dziewczyny, wysiedlonej z kraju rodzinnego.
Zatrzymanie obrazu i panoramowanie rzeczywistości powolną kamerą sprawia wrażenie oglądania fotografii z jakiś odległych wydarzeń. Uchwycono chwilę, które już nie powrócą, ale nikt za nimi nie tęskni. Helde w ten wizualny sposób pomaga odciąć się od zła i przemocy panującej w kołchozie, daje możliwość skupienia się na emocjach poprzez słowa i dźwięki, które stanowią esencjonalną część filmu. Dobiegają do nas głosy, strzępki rozmów, odgłosy natury przeradzające się w symfonię dźwięków muzyki Part Uusberg wprowadzającej jeszcze większą aurę przygnębienia.
„Na skrzyżowaniu wiatrów” to filozoficzne rozważanie o życiu, relacja z obozowego rytmu oraz świadectwo ogromnej siły i woli przetrwania. Subtelna forma przypomina nam, że największe ludzkie tragedie dzieją się w ciszy, bez fajerwerków, gdzieś pomiędzy gestami i słowami. Reżyser oferuje nam wizualną ucztę w powolnym tempie, która sprawdziłaby się o wiele lepiej w krótkiej formie.