-daję 8 łapek!

Zabawa, zabawa, aż śmiech grzęźnie w gardle, a uroczy uśmiech zamienia się w grymas przerażenia. Thomas Vinterberg opowiada o dość ryzykownym i nieszablonowym poszukiwaniu szczęścia i odwagi. Na rauszu to przyjacielski pakt o utrzymywaniu stałej nietrzeźwości, który z huraoptymistycznej sielanki przeradza się w okraszony łzami kryzys sprostania rzeczywistości. 

Przeczytaj także: Obraz pożądania

Historyk Martin (Mads Mikkelsen), wuefista Tommy (Thomas Bo Larsen), prowadzący chór Peter (Lars Ranthe) i zajmujący się psychologią Nikolaj (Magnus Millang) zostali wtłoczeni w tryby szarej rzeczywistości. Jeśli kiedyś kierowały nimi jakieś ambicje i wielkie plany na przyszłości, dawno rozmyły się na dalekim horyzoncie. Mężczyźni wpadli w koleiny codzienności, w ich życiu brak spontaniczności i zwykłej radości. Kryzys w domu przenosi się w brak zaangażowania w pracę, co nie umyka zbulwersowanej i nastawionej na wyniki młodzieży. Zdaje się, że każdy z nich powoli styka się ze ścianą, a w problemach nie pomaga wyłaniający się spod powierzchni kryzys wieku średniego. Wszystko zmienia się na 40. urodzinach Nikolaja. Mężczyźni zawierają pakt, który ma ich wprowadzić na nową ścieżkę nieznanego dotąd życia.

Nikolaj przedstawia kolegom interesującą koncepcję norweskiego psychiatry, Finna Skarderuda, jakoby człowiek cierpiał na…niedobór alkoholu we krwi. Utrzymywanie go na stałym poziomie – 0,5 promila – ma gwarantować poprawienie relacji interpersonalnych, większą swobodę i kreatywność. Przyszłość rysuje się w kolorowych barwach, projekt wchodzi w fazę wykonawczą. I trzeba przyznać, że efekty są całkiem niezłe: Martin nawiązuje relacje z uczniami, w jego związku zaczyna się poprawiać, Tommy osiąga sukcesy trenerskie, Peter w końcu potrafi wykrzesać optymizm i harmonię w chórze. Tylko apetyt rośnie w miarę jedzenia, a proceder, który miał się odbywać w ściśle określonych dawkach i godzinach, zaczyna przekraczać kolejne limity. 

Przeczytaj także: Helmut Newton. Piękno i bestia

Vinterberg wie, jak wyważyć nastroje, ale nie bawić się w emocjonalne szantażowanie widowni. Reżyser Festen Polowania daleki jest od wydawania jednoznacznych wyroków. Prowokuje do stawiania pytań. Igra z oczekiwaniami i umiejętnie portretuje swoich bohaterów, którzy przede wszystkim pragną odzyskać kontrolę i sprawczość w swoim życiu, choć dążą do tego krętymi ścieżkami. Opowiada o lęku przed porażką i przeciętnością, ale przede wszystkim o walce z własnymi demonami, odkrywaniu granic i redefinicji swojego życia. Nie wszyscy wyjdą z tego cało czy zwycięsko. 

Na rauszu z powodzeniem mogłoby się stać festynem humoru i groteski, ale Vinterberg wie, jak wydobywać niuanse z ludzkich osobowości. To słodko-gorzka opowieść, z której każdy wyciągnie coś dla siebie. Szczególnie, że duński reżyser podchodzi do tej historii bardzo wielowymiarowo, zapraszając do flaszeczki Hemingwaya, Kierkegaarda, Churchilla czy Hitlera. Bogactwo kontekstów i filozoficznych rozważań wcale nie spycha tego filmu w podniosłe rejony czy siermiężny moralitet, ale pokazuje, jak bardzo można się zagubić w grze pozorów i drodze na skróty.

Przeczytaj także: Pojedynek na głosy

Vitenberg potrafi zaklinać obrazy i pięknie opowiadać o ludzkiej duszy. Pomagają mu w tym aktorzy, choć z tego kwartetu na pierwszy plan wysuwa się Mads Mikkelsen. Słynny duński aktor ubiera tragikomiczną maskę, by uwypuklić słabości swojego bohatera. Martin musi stawić czoła swoim porażkom, by rozpocząć inne życie. Mikkelsen jest niesamowity w interakcjach z innymi aktorami, ale to samotne chwile na długo zapadną w pamięć – szczególnie jego męska, naznaczona czasem twarz, po której spływają pojedyncze łzy.

Na rauszu jest przykładem maestrii filmowego rzemiosła, w którym pojawia się odpowiednia dawka historii, intrygujących bohaterów i emocji. Finałowa scena tańca, gdy z głośników rozbrzmiewa What a Life, a Mikkelsen poddaje się chwili i rusza w rytm utworu, to jedno z najciekawszych filmowych katharsis ostatnich lat. Tak niewiele potrzeba, by tak wiele powiedzieć o bohaterach, ich lękach, porażkach i nadziejach na przyszłość. 

Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply